Bez kategorii

Uwielbienie Boga czy raczej szatana?- c.d. kontrowersyjnego tematu

konserwatywnie.com
HOME RELIGIA Śpiewająca zakonnica. Czego wy od niej chcecie?
Śpiewająca zakonnica. Czego wy od niej chcecie?
RELIGIAmar 23, 2014 9 2079

Wszyscy oszaleli na widok zakonnicy, która wystąpiła w Voice of Italy. Fronda ślepo zakonnicy broni. Czyni tak też Gość Niedzielny posuwając się nawet do dziennikarskiej manipulacji, a Deon żałośnie zachwala. Skąd bierze się to szaleństwo? Ta ślepa euforia? Czy Bóg nie działa po cichu? A może i tu odnieść trzeba znane słowa, że biskup niech wygląda jak biskup, ksiądz jak ksiądz, a zakonnica jak zakonnica, co się tyczy także zachowania? Przecież to szatan lubuje się w hałasie, sławie i we wszystkim, co ziemskie. I pytanie: czy osobie konsekrowanej wypada występować w programie, gdzie jurorzy wprost nawiązują do diabła i wyrażają to poprzez gesty?

ACH TEN HAŁAS… BÓG DZIAŁA PO CICHU!
Zastanawiać musi jedna rzecz i pomyśleć nad tym powinien każdy, kto potrafi krytycznie podchodzić nawet do swojej opinii i stwierdzić, że może się mylić.

Mianowicie zastanawia ten zachwyt całego świata. Kościół Katolicki, sam Jezus Chrystus, a wraz z nim wszyscy święci – dosłownie WSZYSCY – pokazują, że Bóg działa po cichu. Nie głośno. Nie są potrzebne mu oklaski, fanfary, przypodobanie się światu. Tu zaś widzimy tego odwrotność. Cały świat zachwyca się siostrzyczką Cristiną, oddają jej wręcz hołd. Nieważne co teraz s. Cristina będzie mówiła, bo pokazała swoje ja na scenie podczas występu. Przeczytać można, że zdążyła już udzielić kilku wywiadów. Tak osoba dążąca do pokory i ukrycia przed hałaśliwym światem się nie zachowuje.

Zastanawia więc to ogłupiałe, otępiałe wręcz oraz euforyczne reagowanie na występ siostry Cristiny i wszystkiego, co z tymże występem związane. Manipulacja Gościa Niedzielnego i kłamliwy tytuł. Gość Niedzielny napisał: „Watykan odpowiada na show w habicie”, a tak naprawdę tylko jeden z kardynałów umieścił prywatną opinię na twitterze. ŻENADA! Żałosne zachwalanie na deon.pl i kolejne artykuły o tej siostrzyce.

(Całość tekstu w oryginale, wraz ze zdjęciami- do odczytania z linku zawartego w komentarzu)

Bez kategorii

O. Klimuszko: kapłan i jasnowidz

PRZEPOWIEDNIE OJCA KLIMUSZKO

Jasnowidz o. Klimuszko należał do ludzi, których serce było otwarte dla każdego -skromny zakonnik – ojciec Andrzej Klimuszko. Różnie go nazywano: jasnowidz, ziołolecznik, znachor, ojciec Andrzej. Kim był? Nie był znachorem, szarlatanem ani cudotwórcą. Był franciszkańskim zakonnikiem, który swe niezwykłe uzdolnienia wykorzystywał do niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebowali, który przepowiadał przyszłość m.in. dla Polski.
Andrzej Klimuszko urodził się 23 sierpnia 1905 r. na Białostocczyźnie. Rodzice – Wincenty i Zofia – zajmowali się rolnictwem. Warunki materialne były ciężkie, gdyż była to rodzina wielodzietna. Szkołę podstawową oraz gimnazjum, które prowadzili księża salezjanie, ukończył Andrzej w Różanymstoku. Idąc za głosem powołania Andrzej wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych we Lwowie. W 1925 r. rozpoczął nowicjat pod kierunkiem o. Kornelego Czupryka (późniejszego przełożonego o. Maksymiliana) w pięknie położonej, malowniczej miejscowości – Kalwarii Pacławskiej. Przez okres jednego roku nie tylko wtajemniczał się w przepisy zakonne i urabiał duchowo, ale mógł zaobserwować tysiące pielgrzymów, którzy przybywali na kalwaryjski odpust ze swoimi problemami, kłopotami, aby przed cudownym obrazem Kalwaryjskiej Pani pozostawić to wszystko i powrócić do domu duchowo wzmocnionymi.
W nowicjacie otrzymał Andrzej habit zakonny oraz nowe imię zakonne – Czesław. Po ukończeniu nowicjatu 8 września 1926 r. br. Czesław złożył pierwsze śluby zakonne. Zaraz też udał się do Lwowa, aby tam ukończyć gimnazjum. Nauka nie szła mu zbyt dobrze. Większe zdolności wykazywał w kierunkach humanistycznych, natomiast w dziedzinach ścisłych, a zwłaszcza w matematyce, pod względem uzdolnienia był ostatni. Gimnazjum X we Lwowie, jak sam stwierdził później o. Czesław, nie zanotowało w swojej historii bardziej tępego ucznia pod względem matematycznym niż Czesław. Profesorowie tylko ze współczucia stawiali mu zwyczajowo stopień dostateczny z minusem. Czesław bardzo przeżywał ten brak zdolności. […]
Studia teologiczne odbył o. Czesław w zakonnym seminarium w Krakowie pod troskliwym i czujnym okiem o. magistra Samuela Rozenbajgera, późniejszego współpracownika św. Maksymiliana w Niepokalanowie japońskim. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk bpa Stanisława Rozponda 6 maja 1934 r. w Krakowie. Po święceniach przełożeni zakonni skierowali go do Gniezna, a potem do Wilna i Łagiewnik. Tuż przed wojną został przeniesiony do Warszawy. Gdy wybuchła wojna, ze względu na własne bezpieczeństwo wyruszył z Warszawy do klasztoru franciszkańskiego w Kaliszu. W czasie tej podróży miało miejsce ciekawe wydarzenie. Na dworcu kolejowym w Łodzi ustawiło się kilku żandarmów i tłukło kolbami karabinów Polaków wysiadających z pociągu i podążających do wyjścia. Nie oszczędzano nikogo, ani starszych, ani kobiet, ani nawet dzieci. Widząc to o. Czesław zatrzymał się dłużej w pociągu z nadzieją, że żandarmi zaraz odejdą i będzie mógł spokojnie podążyć na nocleg do OO. Bonifratrów. Spóźnił się przez to i na ulicy nie spotkał już przyjezdnych ludzi. Dołączył jednak do szeregu ludzi udających się na nocleg do OO. Bonifratrów. Przed furtą klasztorną miało miejsce wydarzenie podobne jak na dworcu. Pijany żandarm sprawdzał dokumenty wchodzących ludzi, bijąc ich przy tym po twarzy. O. Czesław nie miał przy sobie żadnego dokumentu. Zdawał więc sobie sprawę z tego, co wkrótce mogło się wydarzyć. Starał się zmobilizować wszystkie swe wewnętrzne siły. Tymczasem był coraz bliżej żandarma. Gdy przyszła jego kolej, nastąpił dziwny wypadek: żandarm zachwiał się nagle, odwrócił w stronę ściany i zaczął wymiotować. Zalękniony zakonnik wykorzystał ten moment. Bardzo szybko opuścił szereg i boczną furtką dostał się do klasztoru, gdzie spędził spokojnie noc. Był to [drugi] wypadek, kiedy o. Czesław dzięki wewnętrznemu nakazowi nakłonił drugiego człowieka do wykonania czynności zgodnie ze swoją wolą.

W kilka miesięcy po przybyciu do Kalisza został aresztowany przez gestapo. Szybko jednak zwolniono go pod warunkiem, że będzie do ich dyspozycji i że nie opuści miasta. W odpowiedzi na to o. Czesław wykupił bilet kolejowy i wsiadł do najbliższego pociągu, który jechał do Warszawy. Między Wartegau a Generalną Gubernią granica została zamknięta, zaś o. Andrzej nie posiadał przy sobie żadnych dokumentów. W Łodzi pasażerów wysadzili z pociągu żandarmi i zaprowadzili do poczekalni, gdzie wszystkich Polaków poddano szczegółowej rewizji. Do przedziału, gdzie siedział o. Czesław, nikt nie zaglądał. Po dwóch godzinach pociąg ruszył dalej. Wtedy dopiero zobaczył dwóch żandarmów, zdążających do przedziału, w którym siedział. W tak niebezpiecznej chwili wytężył wszystkie wewnętrzne siły, by ich w ten sposób obezwładnić. I cóż się stało? Jeden z nich szybko skierował się w stronę ubikacji, drugi zaś wszedł do przedziału, gdzie siedział o. Czesław. Zachowywał się jednak jakoś dziwnie, mówił niezrozumiałe rzeczy, mimo iż nie był pijany. Po chwili wyszedł z przedziału, a o. Czesław mógł bez żadnych przeszkód przekroczyć granicę. Był to trzeci wypadek, w którym o. Czesław wykorzystał swe możliwości, ale i zarazem ostatni. Z tego rodzaju sił już nigdy w życiu nie skorzystał, być może dlatego, że nie znajdował się więcej w tak tragicznej sytuacji.

Dla o. Czesława rozpoczęła się teraz droga pełna trudów, cierpień i załamań w poszukiwaniu prawdziwej rzeczywistości. Zaraz po wojnie objął placówkę w Prabutach na Mazurach. Była to ciężka i odpowiedzialna praca, wymagająca wiele czasu i energii. Zadaniem o. Czesława było zorganizowanie życia oraz roztoczenie opieki nad ludźmi, którzy przybyli zza Buga w celu osiedlenia się na nowym terenie. O. Czesław nie miał więc czasu na zastanawianie się nad właściwościami, których Bóg mu udzielił. Z pewnością by o nich zapomniał, gdyby nie sytuacja powojenna, kiedy to wiele rodzin było rozbitych. Nie było prawie w Polsce rodziny, z której wojna nie wyrwałaby kogoś. Los tułaczy pozostawał nieznany najbliższym. Pytanie, czy on jeszcze żyje, a jeśli żyje – to gdzie, padało wszędzie. Czerwony Krzyż nie mógł sobie z tym poradzić. Część zatem tego trudnego zadania spadła na o. Czesława. Zaczęło się od kilku listów. Z każdym dniem jednak ich ilość wzrastała do tego stopnia, że sam zakonnik nie mógł już sobie poradzić z udzielaniem listownych odpowiedzi. Odmówił zatem przyjmowania listów w sprawach odszukiwania znajomych. Odpowiedzią na to były przyjazdy zrozpaczonych ludzi do Prabut. Wkrótce miejscowość ta stała się miejscem nieustannych pielgrzymek zbolałych ludzi, którzy chcieli dowiedzieć się o losie swoich najbliższych.
{Mosmodule module=REKLAMA}
O. Czesław przyjmował każdego. Codziennie zadawał sobie jednak pytanie, czy to, co robi, jest fikcją czy też rzeczywistością, czy czasami nie okłamuje ludzi, pokładających w nim nadzieję. Okazało się, że była to rzeczywistość. Tym, co czynił, zainteresowała się prasa i naukowcy; zapraszano go więc na spotkania naukowe, sympozja, zjazdy i posiedzenia dotyczące zjawisk parapsychicznych. Dla o. Czesława była to męcząca droga życiowa. Kiedyś napisał: Aby dobrze zrozumieć przeżycia jasnowidza, musi się znać jego specyficzny charakter. Jasnowidz, jak każdy człowiek, może mieć mnóstwo wad, szkaradnych nawyków i życiowych załamań, ale musi posiadać mocną, niezachwianą, stałą i wielką miłość do ludzi oraz gotowość przyjścia im z pomocą w ich cierpieniach i potrzebach zawsze bezinteresownie, z serdecznym współczuciem. Cierpi on w tej samej skali, co cierpiący jego towarzysz ludzkiej niedoli… Jeśli jestem świadom, że w wieloletniej swej pracy o specjalnym charakterze bodajże jedną iskierkę radości wniosłem w skołatane serca ludzkie, to chyba nie żyję daremnie.
Od 1948 do 1952 r. z powodu trudności o. Czesław przebywał pod zmienionym nazwiskiem w pięknym franciszkańskim klasztorku u podnóża Tatr w Lubomierzu. W 1952 r. przełożeni wysłali go do Kwietnik w diecezji wrocławskiej, aby tam duszpasterzował wśród ludności jako proboszcz. Tam już „ujawnił się”, mimo tego miał liczne i czasami bardzo ciężkie kłopoty z ówczesnym administratorem diecezji – ks. Lagoszem. O. Czesław przeżywał wówczas pewien kryzys, który jednak z pomocą Bożą zakończył się pomyślnie. W 1956 r. przebywał w Wyszogrodzie, a następnie do 1961 r. pracował w Nieszawie. We wrześniu 1961 r. przełożeni zakonni skierowali o. Czesława do pracy w klasztorze w Elblągu, położonym na wzgórzu wśród drzew i zieleni. Dla o. Czesława był to okres intensywnej pracy.

{Mosmodule module=linki2}
Oto kilka przykładów z okresu intensywnej działalności o. Klimuszki. W 1964 r. na jednym ze spotkań z lekarzami, profesorami medycyny o. Czesław przepowiedział katastrofalną powódź w północnych Włoszech. W kilka lat później przepowiednia ta dosłownie się sprawdziła: Rzeka Pad wylała, a o. Czesław będąc wówczas we Włoszech, mógł osobiście oglądać skutki tej katastrofy.
W 1947 r. będąc w Olsztynie o. Czesław przepowiedział zgon kard. Hlonda, Prymasa Polski. Podał nawet przyczynę śmierci. Przepowiedział także zgon bp. Łukomskiego.
„Widzę niespodziewaną śmierć kardynała Hlonda 24 października. Przyczyną jego śmierci będą płuca, chyba grypę zaziębi. Zaraz po nim umrze nagle drugi dostojnik duchowny, nieco niższy w hierarchii kościelnej”.

Po czterech miesiącach przepowiednia spełniła się szczegółowo. Przepowiednia sprawdziła się. Kard. Hlond zmarł w październiku 1947 r. na zapalenie płuc, natomiast bp Łukomski, wracając z pogrzebu kardynała, zginął w katastrofie w wypadku samochodowym.

O. Czesław nie tylko przewidywał przyszłość, ale także czytał ze zdjęć. Z fotografii mógł rozpoznać charakter człowieka, jego losy życiowe, aktualny stan zdrowia lub predyspozycje psychiczne. W małym miasteczku o. Czesław został zaproszony przez zaprzyjaźnionego nauczyciela do znajomych. Podczas rozmowy nauczyciel poprosił dwunastoletniego syna znajomych o pokazanie swojej fotografii. Nauczyciel podając fotografię chłopca o. Czesławowi powiedział żartobliwie do rodziców: No, teraz wiele rzeczy dowiecie się o waszym synku, czym on będzie i jak się sprawuje. Rodzice słysząc to dziwnie zareagowali, zostali przygaszeni, stracili chęć do dalszej rozmowy. Patrząc na zdjęcie o. Czesław powiedział parę zdawkowych słów i wkrótce pożegnał gospodarzy. Wracając powiedział do nauczyciela: Ależ ten chłopak to przyszły bandyta. – Niestety tak – odpowiedział nauczyciel. – Już kilku chłopców w szkole podźgał nożem. Na porządku dziennym są brutalne bójki z kolegami.

Mieszkając w Kwietnikach, dowiedział się od mieszkańców, iż w obrębie jego domu znajduje się dużo zakopanych rzeczy. Pewnego dnia zauważył w pustej stodole na klepisku zapadniętą ziemię w formie leja i w tym miejscu odkopał radio. Równocześnie ukazały mu się w stodole trzy inne miejsca, gdzie były zakopane różne rzeczy. O. Czesław był więc jasnowidzem. Sam o sobie tak powiedział:
„Jasnowidz. Ilekroć słyszę ten wyraz pod moim adresem, zawsze odczuwam pewne nieprzyjemne zażenowanie. Albowiem pod tym mianem kryje się wielkie ryzyko, udręka i odpowiedzialność. Nie lubię tej nazwy, lecz muszę się nią posługiwać, gdyż nie znam zastępczej. ”

Faktycznie na o. Czesławie spoczywała wielka odpowiedzialność. Po poradę zwracali się do niego nie tylko prości ludzie, ale i profesorowie, a także służby kryminalne. Każdy oczekiwał na rozwianie swoich wątpliwości, niepewności.
Uważał, że za darem jasnowidzenia kryje się „wielkie ryzyko, udręka i odpowiedzialność”. Powiedział:

„Najbardziej wstrząsającym przeżyciem jasnowidza jest widzenie dramatycznych scen rozgrywającego się wydarzenia, wobec którego musi pozostać biernym widzem, bez możliwości wpływu. Podobny wstrząs rodzi w duszy jasnowidza świadomość odpowiedzialności za wynik powierzonej mu sprawy do rozstrzygnięcia”.
W czerwcu 1975 r. przedstawicielstwo pewnego czasopisma w Warszawie zwróciło się z prośbą do o. Czesława, aby wyjaśnił sprawę legendarnego partyzanta – majora Hubala. Konkretnie proszono o podanie miejsca, gdzie znajduje się jego grób. Patrząc na jego fotografię, zobaczył całą topografię terenu, gdzie odbyła się walka i śmierć bohaterskiego majora Dobrzańskiego o pseudonimie Hubal. […]
{Mosmodule module=linki}
Oprócz przewidywania i czytania ze zdjęć o. Czesław leczył także ludzi ziołami. Już od dziecka zajmował się ziołami i pozostawił po sobie 150 recept ziołowych na różne dolegliwości. Bardzo wielu ludzi skorzystało z jego porad, gdyż były one w ówczesnym czasie bardzo rewelacyjne i pozbawione rutyny. Dzięki swoim zdolnościom parapsychicznym o. Andrzej ratował nie tylko swoje życie, ale i życie drugich. Nie był jednak przez wszystkich doceniany. W Polsce niektórzy dziennikarze dążyli do ośmieszenia osoby o. Czesława. Nazywano go złośliwie „szarlatanem”. W 1948 r. przyjechał do niego pewien pan prosić o informację o swoim synku, o którym nie miał wiadomości od rozpoczęcia wojny. O. Klimuszko popatrzył na zdjęcie i powiedział zainteresowanemu, iż widzi go jadącego na motocyklu z Łunińca do Puńska. W drodze zakrywa go jakaś gęsta chmura, z której już się nie wynurza. o. Czesław stwierdził zatem, że chłopiec nie żyje. Po tych słowach człowiek ów zerwał się nerwowo z krzesła i zaczął przepraszać o. Czesława za to, że przyjechał tutaj zdemaskować go jako oszusta, że zrobił zakład z kolegami, iż uda mu się ośmieszyć o. Czesława. Sprawa syna była rzeczą drugorzędną, a zakonnik doskonale wszystko wyjaśnił. Podobnych ludzi było wielu. Byli jednak i tacy, którzy sporo zawdzięczali o. Klimuszce. Do takich ludzi zaliczymy Polaków mieszkających w Monte Carlo, którzy po wizycie o. Czesława w tym mieście w 1975 r. tak napisali:

[…] Ogromnie cieszyła nas atmosfera zainteresowania wokół osoby Czesława Klimuszki. Specjalnością znanego jasnowidza jest, jak wiadomo, odnajdywanie zaginionych przedmiotów, ludzi, obiektów. Robi to właściwie bezbłędnie. Mogli się o tym przekonać w Monte Carlo wszyscy ci, którzy zetknęli się z nim osobiście. Przybywali do niego naukowcy pochodzący z różnych krajów, z najdalszych nawet zakątków świata. Przynosili fotografie osób, których jasnowidz ten nie znał i nigdy nie widział. Klimuszko opowiadał zaś o ich perypetiach życiowych, konfliktach rodzinnych i nękających chorobach, zadziwiając trafnością spostrzeżeń, dokładnością szczegółów. Tu już o jakimś zgadywaniu czy dopływie informacji innymi kanałami niż pozazmysłowe mowy być nie mogło. Wiedzieli o tym najlepiej przeprowadzający doświadczenia. Źle się więc stało, że niektórzy nasi dziennikarze doprowadzili w Polsce do ośmieszenia osoby wybitnego jasnowidza. Człowieka, który większość swego życia poświęcił bezinteresownej pomocy ludziom nieszczęśliwym, znikąd nie oczekującym już ratunku. Niedobrze się stało, że również naukowcy nie pofatygowali się do tej pory, aby zanalizować fenomen Klimuszki. Może i oni bali się ośmieszenia”
Zapewne. Natomiast takich obaw nie mieli kierownicy zagranicznych placówek badawczych. Od tygodni do prywatnego mieszkania Czesława Andrzeja Klimuszki napływa bogata korespondencja ze wszystkich niemal kontynentów świata. Mnożą się zaproszenia do wzięcia udziału w psychotronicznych eksperymentach. Świat naukowy poruszony jest wyjątkowymi zdolnościami skromnego, bardzo zapracowanego, siedemdziesięcioletniego już prawie Czesława Andrzeja Klimuszki.
Niektórzy przewidywania o. Czesława przyjmowali jako żart. W 1978 r. zakonnicy dowiedzieli się z Dziennika, że papieżem został wybrany Albino Luciani, który przybrał imię Jan Paweł I. Wśród ogólnej radości tylko o. Czesław pozostał smutny. Dlaczego oni go wybrali? – pytał zdziwiony – przecież on za miesiąc umrze. Zakonnicy przyjęli to oświadczenie jako żart. Niestety po miesiącu pontyfikatu umiera Jan Paweł I. Po jego śmierci zapytano o. Czesława, kto teraz zostanie papieżem. – Teraz papieżem zostanie kardynał Wojtyła – odpowiedział rozradowany jasnowidz. „Jeśli Włoch nie wyjdzie, to wyjdzie Wojtyła”. Poczytano to jako miły żart, który rzeczywiście się spełnił. Inny franciszkanin, ojciec Cezar zapamiętał, co ojciec Klimuszko powiedział o rozpoczynającym się pontyfikacie Jana Pawła II:

„Będzie jednym z największych papieży. Od niego będzie się liczyć nowa epoka Kościoła i Polski. Imię Polski rozsławi po wszystkich krajach świata. Dla Kościoła jego panowanie będzie bardzo pomyślne”.

Ojciec Klimuszko rzadko publicznie przekazywał swoje wizje. Jednakże w gronie przyjaciół i znajomych czasami o nich mówił. Także w spotkaniach z dziennikarzami, między innymi z Wandą Konarzewską, jasnowidz oznajmiał:

„Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana wysoko, jak żaden kraj w Europie (…) Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie. Polska jaśnieje jak słońce i blask ten pada naokoło. Do nas będą przyjeżdżać inni, aby żyć tutaj i szczycić się tym”.

W jednej ze swoich książek zatytułowanej „Moje widzenie świata” ojciec Czesław Klimuszko pisał wprost:

„Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości”.
„Nadchodzi czas Polski i upadku jej wrogów. Przed Polską widzę jasność i wstępowanie do góry. Będzie bardzo dobrze”. Dodatkowo według Ojca Klimuszki z Polski miały pochodzić osoby, które będą zmieniać świat. Sugerował, abyśmy byli optymistami i wcale nie myśleli o końcu świata.
Czasami słynny polski jasnowidz ujawniał swoje wizje na temat przyszłości świata. Pisarz Tadeusz Konwicki twierdził, że ojciec Klimuszko bezbłędnie przepowiedział upadek komunizmu w 50 lat po zakończeniu II wojny światowej. Podobnie jak inni wizjonerzy, on także widział zagrożenia moralne i ekologiczne dla ludzkości i świata. Przyznał, że miał wizję potencjalnej wojny nuklearnej oraz wojen religijnych. Mówił tak:

„Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę. Wydaje mi się, że jakaś wielka tragedia spotka Włochy. Część buta włoskiego znajdzie się pod wodą. Wulkan albo trzęsienie ziemi ? Widziałem sceny jak po wielkim kataklizmie. To było straszne”.
„Wojna wybuchnie na Południu wtedy, kiedy zawarte będą wszystkie traktaty i będzie otrąbiony trwał pokój”.

„Potem rakiety pomkną nad oceanem, skrzyżują się z innymi, spadną w wody morza, obudzą bestie. Ona się dźwignie z dna. Piersią napędzi ogromne fale. Widziałem transatlantyki wznoszone jak łupinki… Ta góra wodna stanie ku Europie. Nowy potop ! Zadławi się w Giblartarze ! Wychlupnie do środka Hiszpanii ! Wleje się na Saharę, zatopi włoski but, aż po rzekę Pad. Zniknie pod wodą Rzym ze wszystkimi muzeami, z całą cudowną architekturą […]”

„Nasz naród powinien z tego wyjść nienajgorzej. Może pięć, może dziesięć procent jest skazane. Wiem, że to dużo, że to już miliony, ale Francja i Niemcy utracą więcej. Italia najwięcej ucierpi. To Europę naprawdę zjednoczy. Ubóstwo zbliża […]”

Ludzie bardzo tłumnie gromadzili się u o. Czesława, szukając pomocy. Sam zakonnik stał się przedmiotem zainteresowania świata nauki, a szczególnie medycyny i psychologii. Brał zatem udział w różnych kongresach naukowych i spotkaniach, nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Jednak w ciągu ostatnich lat stan zdrowia o. Czesława, z powodu uciążliwej pracy, stopniowo ulegał pogorszeniu. Z wielkim trudem pokonał gruźlicę płuc, która bardzo osłabiła jego organizm. Można było zauważyć ogólne zmęczenie i wyczerpanie.

Na początku sierpnia 1980 r. o. Czesław przebywał w Lubomierzu. O. Anzelm Kubit stwierdził, że wyglądał on wówczas dość dobrze. Miał trochę sfałdowaną twarz, ale wyglądał na zdrowego, był pogodny, oczy miał żywe i bardzo ciekawie patrzył na świat. – Parę lat tylko – wspominał o. Anzelm – uczyłem go dogmatyki w Krakowie… później wyczuwałem, że wzrastał w kulturze. Wydelikatniał w obcowaniu z drugimi, znał wiele zagadnień z dziedzin jeszcze nie zbadanych dokładnie, wyczuwał w sobie nieszczęścia, szczególnie w czasie wojny, leczył nieraz osoby, które już opuścili lekarze. O współbraciach, którzy z pewnym lekceważeniem patrzyli na jego dziwną działalność, nic ujemnego nie mówił […]. Gdy był parę razy w Krakowie, odwiedził mię w celi, zeznawał, że w jego akcji nie ma nic cudownego, ale chyba można wnioskować, że ludzie i rzeczy, których używają, emanują jakiś fluid, który przy swoim natężeniu psychicznym odczuwają, czy mogą zauważyć ludzie specjalnie wrażliwi […]. Całą działalnością swoją zostawił po sobie wrażenie niezwykłego, niepospolitego człowieka. Zmierzała ona […] do tego, aby ludziom przynieść radość, uwolnić ich od nieszczęść lub pocieszyć przynajmniej. Nie znałem go dokładnie, w szczegóły nie wchodzę, ale chwycił mnie mile ten jego postęp ku dobremu, wzrost duchowy, który nie tak często widoczny jest w życiu zakonnika, jego rozwój miłości bliźniego, aktywność, by coś dobrego więcej zrobić, a przy tym urabianie siebie samego […].

Dnia 22 sierpnia 1980 r. przewieziono o. Czesława do szpitala. Tam wyspowiadał się, przyjął komunię św. i z pogodą ducha oczekiwał na spotkanie z Panem. Tuż przed swoją śmiercią powiedział swojemu przyjacielowi: „Kraj ten oczekuje lata świetności. Jest to obecnie szczęśliwe miejsce. Gdybym miał się drugi raz narodzić, chciałbym przyjść na świat tylko w Polsce. Niech Polacy z całego świata wracają nad Wisłę. Tu się im nic nie stanie”. W poniedziałek 25 sierpnia w godzinach rannych jego współpracownik – o. Lucjusz Chodukiewicz – udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych i odpustu na godzinę śmierci. Tego samego dnia po południu, po życiu wypełnionym służbą bliźniemu, Pan zabrał swojego sługę Czesława. Wierny syn św. Franciszka, „Samarytanin w habicie”, odszedł po wieczną nagrodę do Tego, od Którego otrzymał życie i te wszystkie niezwykłe dary, którymi umiał się dzielić z bliźnimi przez ponad siedemdziesiąt lat. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 28 sierpnia w Elblągu. Mszy św. pogrzebowej przewodniczył bp Jan Obłąk wraz z pięćdziesięcioma kapłanami. Trumnę oblegali ludzie, którzy pragnęli uścisnąć i ucałować ręce zmarłego. Mimo zastoju komunikacji, na dość odległym cmentarzu zgromadziło się ok. 8 tys. ludzi. W ten sposób pragnęli oni podziękować o. Czesławowi za wielką miłość, jaką im okazywał.

O. Czesław powiedział kiedyś bardzo znamienne słowa, które określały jego działalność i to, jak siebie oceniał: Sława dla głupców jest odurzającym narkotykiem… mnie rozgłos przyniósł najpierw zaskoczenie, potem rozczarowanie, wreszcie udrękę ciężaru odpowiedzialności wobec ludzi
http://www.iluminaci.pl/proroctwa/przepowiednie-ojca-klimuszko

Bez kategorii

Ekspert od nocy

Ekspert od nocy – św. Jan od Krzyża
DODANE 2008-12-03 15:23 ks. Tomasz Jaklewicz
Bracia zakonni przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone modlitwie

Ekspert od nocy – św. Jan od Krzyża
Z jego powodu ks. Karol Wojtyła nauczył się hiszpańskiego i napisał o nim doktorat. Był jednym z największych mistyków w historii Kościoła. Urodził się niedaleko Avila w Hiszpanii w roku 1542. Miał 21 lat, kiedy wstąpił do zakonu karmelitów. Po studiach teologicznych w Salamance w wieku 25 lat został kapłanem. Postanowił zreformować swój klasztor, zaostrzając wymagania reguły. Trafił jednak na silny opór zakonnych braci, którzy przez 9 miesięcy trzymali go pod kluczem. W zakonnym karcerze powstały jego największe dzieła poświęcone życiu duchowemu. W końcu udało mu się uciec z aresztu i dokończyć dzieła reformy karmelitów, których zwano odtąd bosymi. Współpracował ze św. Teresą z Avila. Umarł w wieku 49 lat, upokorzony i pozbawiony urzędów przez swoich współbraci. W swoich dziełach opisał – również językiem poezji – drogę na górę Karmel, czyli mistyczną podróż duszy do zjednoczenia z Bogiem.

Czego może współczesnych nauczyć św. Jan od Krzyża? Mistyki? Czy to nie za wysokie progi dla nas, goniących za sprawami tego świata, nie mających wiecznie czasu na modlitwę, klecących w biegu kilka zdań do Boga? Rzecz w tym, że wszyscy chrześcijanie są potencjalnymi mistykami. W modlitwie nie chodzi o modlitwę, w modlitwie chodzi o Boga – pisze żydowski mistyk Heschel. Modlitwa nie jest celem, jest środkiem do celu. Jest drogą prowadzącą do spotkania z Umiłowanym. Trzeba tylko zapragnąć tego spotkania. Nie można jednak pożądać Boga, tak jak dobrego obiadu. Św. Jan zwraca uwagę, że przemianie musi ulec sam sposób, w jaki tęsknimy za Bogiem. W naszych pragnieniach dominuje chęć posiadania. Pożądania są jak strzały: przestrzeliwują to, czego chciwie pożądamy. W taki sposób Boga nie można pożądać! Strzała musi zamienić się w puste naczynie, w wyciągnięte puste ręce. Jan od Krzyża wskazuje na Maryję w Kanie. Ona nie powiedziała do Syna: „Daj im pić”, ale „Wina nie mają”. Tutaj nie ma przemocy, nie ma niepokoju. Nie możemy polować na Boga jak myśliwy na łup. Zamiast mówić Bogu: „Jesteś mój”, o wiele bardziej trzeba powtarzać „Jestem twój” (Ps 119,94).

Św. Jan był specjalistą od „nocy ciemnej”. Na drodze człowieka do Boga nieuniknionym etapem jest przeżycie duchowych ciemności. To doświadczenie pustki, osamotnienia, zniechęcenia bliskiego rozpaczy. Słowo „noc” występuje u św. Jana obok słowa „oczyszczenie”. Noc oczyszcza. Ktoś w ciężkiej sytuacji woła nieraz: „Bóg mnie opuścił”. Jan powiedziałby raczej: „Bóg mnie oczyszcza”. Spotkanie z Bogiem jest radością dla naszego najgłębszego ja, ale nasze zewnętrzne ja – mieszkanie egoizmu – buntuje się. Broni się zaciekle, bo czuje, że musi umrzeć. Św. Jan pokazuje, że to, co wydaje się klęską, może być ratunkiem, że żadna przepaść nie jest tak głęboka, a góra tak wysoka, aby nie mogły stać się drogą.

Człowiek spragniony duchowości szuka jej nieraz u podejrzanych szarlatanów. Czy nie lepiej sięgnąć do klasyków własnej duchowej tradycji. Odkryjemy skarby.

Korzystałem z książki W. Stinissena, „Noc jest mi światłem”, którą bardzo polecam.
http://kosciol.wiara.pl/doc/490541.Ekspert-od-nocy-sw-Jan-od-Krzyza

Bez kategorii

Święty Jan od Krzyża i opętana mniszka

św. Jan od Krzyża i opętana mniszka. Najsłynniejszy egzorcyzm świątobliwego karmelity

Szczegóły
Gdy Jan od Krzyża przebywał w Avila zdarzyły się rzeczy niepojęte w jego życiu. Zdobył tam rozgłos wielkiego egzorcysty z powodu swej władzy nad szatanami. Najgłośniejszym przypadkiem, obserwowanym przez całe miasto, była historia Marii de Olivares Guillamas, augustianki z klasztoru Matki Bożej Łaskawej. Klasztor „to mały budynek o nędznym wyglądzie, wzniesiony na miejscu, gdzie przedtem był meczet.

Położony jest na południowy wschód od miasta, za murami, obok potężnych maszt Puerta del Alkazar”. Maria de Olivares, rodem z Avila, złożyła w tym klasztorze śluby w 1563. Zwróciła na siebie uwagę serią dziwnych zdarzeń, których nie można było wyjaśnić. Bez odbywania dokładnych studiów znała i bardzo dobrze umiała objaśnić Pismo święte. Mówiono, że „rozmawia we wszystkich językach i zna wszelkie dziedziny nauki”. Przybywało wielu uczonych, aby wysłuchać jej komentarzy teologicznych i interpretacji Biblii.

Niektórzy historycy bawili się nawet w sporządzanie listy sławnych mężów, którzy badali tego wyjątkowego ducha: Mancio de Corpus Christi, dominikanin, Bartolome de Medina, także dominikanin, Juan de Guevara, augustianin (jego wykłady na uniwersytecie w Salamance były tak wzniosłe, że uchodziły za „cudowne”), Luis de Leon, mistrz wielu nauk, znawca Biblii, augustianin. Nie wiemy, czy brały w tym udział inne osobistości Avila: don Franciszek de Salcedo, Julian z Avila, czy któryś ze znakomitych dominikanów lub jezuitów. Krótko mówiąc, uczeni teologowie i sławni erudyci odwiedzający Avila „uznali tego ducha za dobrego, a cudowną znajomość nauk za rzecz nadprzyrodzoną”.

Nie wszystko jednakże było jasne. Do Avila przybyli prowincjał augustianów i prawdopodobnie ojciec generał. Rozmowa z mniszką wcale ich nie uspokoiła. Odnieśli się do cudu z rezerwą i nie potrafili zapomnieć o swoich wątpliwościach. Słyszeli o świętości ducha i wiedzy Jana od Krzyża. Dlatego chcieli, aby zobaczył on mniszkę. Nalegali, ale Jan odmawiał, motywując to prawdopodobnie brakiem doświadczenia w tej dziedzinie i swoim młodym wiekiem. Miał wtedy niespełna 32 lata.

Przełożony augustianów wydał mu pozwolenie na wielokrotne wchodzenie i wychodzenie z klasztoru, aby bez przeszkód mógł zbadać tę wyjątkową sprawę. Natychmiast uzgodnili termin pierwszego spotkania. O wyznaczonej porze Jan od Krzyża wszedł do parlatorium. Z drugiej strony nadeszła mniszka. Zawsze wprawiała wszystkich w podziw ostrym językiem, dobrymi, dowcipnymi powiedzeniami. „Jednak, gdy ujrzała małego, niepozornego zakonnika, nie potrafiła niczego z siebie wykrztusić. Oniemiała, zaczęła drżeć i pocić się jak winowajca przed sądem. Nie zamienili ani słowa”.

Ojciec Jan wyszedł z parlatorium i oznajmił w sekrecie ojcu generałowi, że mniszka została opętana przez złego ducha i że wiele razy będzie trzeba powtarzać egzorcyzmy. Przełożony zgodził się. Od tej chwili Jan mógł czynić wszystko, co uznał w tej sprawie za słuszne. W końcu zgodził się więc udzielić pomocy. Wiele lat później powiedział, że przed rozpoczęciem egzorcyzmów „poinformował inkwizytorów dystryktu o otrzymanym pozwoleniu czynienia wszystkiego, co niezbędne” (Biblioteca Mistica Carmelitana 14, 190). Zaczęły się dziać rzeczy nieprawdopodobne. Jan, nie zdając sobie sprawy z ryzyka, jakie podjął, rozpoczął duchowe przygotowania: modlił się, pościł, odprawiał pokutę i czynił różne wyrzeczenia. Całe dni i tygodnie poświęcał pracy: egzorcyzmom, spotkaniom, katechezie. Chciał uwolnić biedną opętaną nie tylko od demona, ale i od zamętu umysłowego, którego padła ofiarą.

Szatan odmawiał opuszczenia ciała, twierdząc, że mniszka jest jego własnością. Oddała mu się dobrowolnie, podpisując własnym imieniem pakt i pieczętując go krwią. Jan nie rezygnował i pewnego dnia, podczas mszy, ukazał mu się ten dokument. Natychmiast go spalił.

Po zniknięciu tajemniczego papieru mniszka na pewien czas odzyskała równowagę ducha, ale szatan nie poniechał jej. Zjawiał się pod postacią ojca Jana lub zakonnicy, pisał w imieniu Jana, dawał złe rady doprowadzając mniszkę do szaleństwa. Kazał jej iść do konfesjonału, gdzie kusił przebrany w szaty ojca Jana i niszczył nadzieję na ratunek.

Ostatni atak był wyjątkowo silny. Egzorcyzmy przekształciły się we wstrząsające widowisko. Po długich sprzeciwach i dyskusjach złe duchy „odeszły krzycząc, że od czasów Bazylego nikt im się tak zdecydowanie nie przeciwstawił. Mniszka zemdlała, ale po chwili przyszła do siebie. Siedziała na ziemi odpoczywając po wysiłku. Wstała już całkiem zdrowa”.

Ojciec Jan sporządził memoriał, w którym przedstawił swój pogląd na sprawę. Został on dołączony do procesu Marii de Olivares. Święta Inkwizycja z Valladolid przesłała materiały procesowe do głównego trybunału w Madrycie. 23 października 1574 z Madrytu przyszedł list: „Natychmiast po jego otrzymaniu przed Trybunałem Świętej Inkwizycji ma się stawić ojciec Jan od Krzyża, karmelita bosy. Zostanie przesłuchany w sprawie memoriału przysłanego tejże Inkwizycji”.

Ojciec Jan udał się do Valladolid. W pierwszych dniach listopada przywieziono tam także Marię de Olivares, która została umieszczona w klasztorze Matki Bożej.

Ojciec Jan, wielki egzorcysta, posiadający moc zwalczania złych duchów, stał się znany. W liście do przeoryszy z Medina del Campo, Agnieszki od Jezusa, jesienią 1574 Matka Teresa od Jezusa pisała: „Córko moja, bardzo mi przykro z powodu choroby siostry Izabeli od świętego Hieronima. Przysyłam wam ojca Jana od Krzyża, żeby ją uzdrowił. Bóg obdarzył go łaską wypędzania demonów z ciał ludzi opętanych. W Avila właśnie uwolnił pewną osobę od trzech legionów demonów. W imieniu Boga zażądał, by powiedziały mu, kim są. Usłuchały go natychmiast”.

Ojciec Jan pojechał do Medina del Campo i spotkał się z mniszką, która uchodziła za opętaną. Zrozumiał, że zaszła pomyłka. Izabela od świętego Hieronima była po prostu chora psychicznie. Zmarła 23 listopada 1582.

Przypadek Marii de Olivares był najtrudniejszy i bez wątpienia najsłynniejszy, ale nie jedyny, w którym pomógł Jan od Krzyża. Świadkowie mówili jeszcze o paru podobnych.

Jose Vicente Rodriguez OCD

http://www.egzorcyzmy.katolik.pl/swiadectwa/swiadectwa-z-zycia-swietych/585-opetana-mniszka.html

Bez kategorii

Charyzmatyczni święci/św. Jan Bosko

„Sny księdza Bosko” – nieoceniony dar boży dla młodzieży wszystkich pokoleń na całym świecie, przekazany przez św. Jana Bosko

Że też coś mnie tknęło… No może nie coś, tylko ktoś. Mój szkolny katecheta zaproponował mi na ferie pewną lekturę. Która dość mocno, ba nierozerwalnie łączy się z osobą św. Jana Bosko. Ktoś powiedział nawet, że mówiąc o św. księdzu Bosko nie wspominając o jego snach, (ja zaryzykuję stwierdzenie wizjach), to tak jak mówić o nauce Chrystusa nie wspominając o jego przypowieściach. No i moi drodzy coś w tym jest, ale zanim przejdę do wtajemniczenia w „Sny księdza Bosko” nakreślę wam sylwetkę tego niezwykłego kapłana.

Jan Bosko urodził się 16 sierpnia 1815 roku w Becchi koło Turynu. Obecna nazwa tej miejscowości to Castelnuovo Don Bosco. Jego rodzice zajmowali się uprawą roli i starannie zachowywali zwyczaje religijne, tak więc od wczesnego dzieciństwa Jan wzrastał w duchu chrześcijańskim. Gdy miał dziewięć lat, Bóg poprzez pierwszy niezwykły sen wskazał Janowi, do jakiego celu go przeznaczył. Młody chłopiec na swój sposób zrozumiał, że jego zadaniem będzie zdobywanie ludzi dla Boga poprzez wstawiennictwo i opiekę Matki Bożej. Sprytny chłopak szybko nauczył się od wędrownych kuglarzy sztuczek, które miał przedstawić ludziom z miasteczka. Następnie prosił rozbawionych widzów żeby w ramach zapłaty modlili się. Naukę rozpoczął dosyć późno, bo w wieku piętnastu lat. Jan musiał sam troszczyć się o zebranie funduszy na naukę, gdyż jego ojciec zmarł, gdy miał on 2 lata, a matka nie była wstanie opłacać szkoły. Podejmował więc różne prace, często udzielał korepetycji a za zarobione pieniądze kupował książki, opłacał stancję. Nie zapominając o bożym przesłaniu założył wśród rówieśników Towarzystwo Wesołości propagujące godziwe rozrywki. Był wzorowym uczniem. Po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do seminarium w Turynie, trafił pod opiekę Józefa Cafasso, późniejszego świętego. Święcenia kapłańskie przyjął w 1841 roku. Okres ten wiąże się z dynamicznym rozwojem przemysłu na wielką skalę. W fabrykach jako tanią siłę roboczą często wykorzystywano dzieci i młodzież. Ludzie migrowali do miast. Tworzyły się dzielnice biedy. Coraz więcej ludzi cierpiało w wyniku wyzysku. Ksiądz Bosko obdarzony niezwykłym charyzmatem zaczął w 1842 pracować wśród młodzież z najbiedniejszej warstwy społecznej. W Turynie założył pierwsze Oratorium – świetlicę środowiskową dla młodzieży, gdzie organizował kursy dokształcające oraz rozrywki, zapewniając także nocleg bezdomnym. Kiedy zwiększyła się liczba oratoriów, ich założycie postanowił nadać im bardziej zorganizowaną formę. W tym celu powołał do życia Towarzystwo św. Franciszka Salezego, któremu wyznaczył opiekę nad opuszczona młodzieżą. I tutaj poza darami pomagającymi w pracy nad młodzieżą ks. Bosko otrzymał od Boga jeszcze jeden dar, dar wizjonera.

Sny księdza Bosko posiadają dwie wyjątkowe cechy, które odróżniają je od zwykłych snów. Zdumiewający jest ich uporządkowany przebieg a także dar przenikania ludzkich sumień i bliskie jak i dalekosiężne przepowiadanie przyszłości. Wrażenie, jakie wywierały opowiadania tych snów na odbiorcach było piorunujące. Wcale by mnie to nie zdziwiło, sam pozostawiony z przesłaniem tych snów długo wieczorami nie potrafiłem zasnąć i zrodziła się w moim sercu niejedna wątpliwość. To jest właśnie niesamowita właściwość tej lektury. Czytając pierwsze sny mamy wrażenie, że jest to czyjaś niesamowita historia. Kiedy jednak przechodzimy do następnych niektóre słowa zaczynają ognistą czcionką parzyć nasze nie zawsze uporządkowane sumienie. Uświadamiamy sobie swoje niedociągnięcia, codzienne wady. W końcu poddawana pod wątpliwość szczerość i skrupulatność naszej spowiedzi, prawidłowo wykonany rachunek sumienia, wypełnienie postanowień, poprawa ze złego. Św. Jan Bosko oprowadza nas w swoich snach wraz z Przewodniczką ukazując nam piękno nieba i radość zbawionych, którzy mogą w chwale oglądać Boga, a także tych, którzy ratują się spowiedzią, by wprowadzić nas w czeluści piekielne, opisać wiele cielesnych wcieleń szatana, opisać męki, jakie cierpią potępieni. Ukazuje nam także bardzo obrazowo szatana często obecnego w naszym życiu. Osobiście poruszył mnie sen, kiedy to ksiądz Bosko spowiadając chłopców dostrzegł za ich plecami szatańskie stworzenia trzymające trzy sznury uniemożliwiające dobrą spowiedź. Niektóre sny odwołują się do zatajonych w dzieciństwie przewinień a także zatwardziałości serca, opisują drastyczne batalie z szatanem. Nie szczędzą widoku zwłok i zmasakrowanych w prze najróżniejszy sposób ciał młodych ludzi, którzy konają w straszliwych konwulsjach. Co najdziwniejsze, postacie ze snów odpowiadają postaciom rzeczywistym, a także ich obecnym stanem ducha. Najbardziej wzruszające są sny, w których ks. Bosko przewiduje śmierć nieraz kilku osób, zawsze mimo wszystko w sekrecie przed tą osobą przygotowuje ją do dobrej śmierci, żeby zawsze oddać Bogu piękną duszę. Książka ta kładzie szczególny nacisk na jeszcze jedną sprawę, która wydaje się być chyba największym problemem dla młodzieży, mianowicie czystość, której jest poświęcona największa uwaga. Nie oznacza to, że jest to książka mroczna i mająca kogokolwiek pogrążać, o nie. Wiele ze snów jest bardzo pięknych i z przyjemnością się je czyta. Zaskakujące są te, w których święty z lotu ptaka obserwuje nie odkryte wówczas zakamarki ameryki południowej gdzie przyjdzie pracować salezjanom. Opisuje poruszające się po ulicach dziwni wyglądających miast „cudowne środki transportu”. (Widzieć współczesne samochody w XIX w. hm…) Jak już prędzej powiedziałem książka ta wywiera naprawdę piorunujący efekt na czytelniku. Dlatego uważam, że jest ona odpowiednia dla trochę starszej młodzieży, która chce popracować nad swoim sumieniem. Polecam ją bardzo serdecznie, gdyż daje ona wiele odpowiedzi na nurtujące pytania.

Mimo niezwykłych przymiotów, jakimi Bóg obdarzył Jana Bosko pozostał on człowiekiem skromnym i pokornym. Zawsze pragnął być tylko narzędziem w rękach bożych. Zmarł 31 stycznia 1888 roku. Jego beatyfikację (1929) i kanonizację (1934) przeprowadził papież Pius IX.

Do polski Salezjanie przybyli w 1898 roku. Prowadzili szkoły i internaty dla młodzieży, kształcili organistów. Członkiem tego zgromadzenia był prymas August Hlond i abp Antoni Baraniak. Kandydatami na ołtarze są salezjanie: ks. August Czartoryski i ks. Rudolf Komorek.

[na ostatnim zdjęciu:] Pięciometrowa figura św. Jana Bosko ze św. D. Savio i Z. Namuncurra w Bazylice św. Piotra w niszy ponad „konfesją św. Piotra”. O dziwo śniło się świętemu, że znajdował się razu pewnego „nad statuą Księcia Apostołów i nad mozaikowym medalionem Piusa IX” podobno nie wiedział jak zejść… (teraz już chyba nie zejdzie po tym jak 31 stycznia 1936 roku kardynał Pacelli przyszły papież Pius XII w obecności 10 000 młodzieży pobłogosławił jego figurę w tym niezwykłym miejscu)

an. Paweł Dudzik, Regina Apostolorum

tytuł: „Sny księdza Bosko”
autor: św. Jan Bosko, ks. Jan Battista Lemoyone
wydawnictwo: Wydawnictwo Salezjańskie
rok: 2004
http://www.ministranci.archidiecezja.katowice.pl/?s=kul/bosko.php

Bez kategorii

Nierozwiązany problem/ W oczekiwaniu na decyzję KNW

Od siedemnastu lat w Medjugoriu, małej wiejskiej parafii prowadzonej przez franciszkanów, w Bośni-Hercegowinie trwają „objawienia” Matki Bożej, nazywanej tam „Gospą” albo Królowa Pokoju, która jakoby przekazuje grupie widzących orędzia dla Kościoła i świata. Miejsce to odwiedzają ogromne rzesze ludzi, doznając tam nieraz nawrócenia i gruntownej przemiany życia. Kościół jednakże do dziś zachowuje ogromną ostrożność w ocenie tych objawień. Dlaczego? Wiele osób nie zna wątpliwości żywionych przez odpowiedzialne władze kościelne, ani działań, jakie Kościół podejmuje, by sprawę objawień wyjaśnić. W większości entuzjastycznych publikacji na temat Medjugoria uwzględnia się tylko „stronę zjawiskową”, pomijając milczeniem działania Kościoła, albo z góry określając je jako „niefortunne” czy „drakońskie”.

Objawienia

Widzenia w Medjugoriu rozpoczęły się 24 czerwca 1981 r. Pierwszego dnia Matkę Bożą zobaczyły dwie młode miejscowe dziewczyny: Ivanka Ivankowić i Mirjana Dragicević. W ciągu kilku następnych dni grupa widzących zwiększa się do sześciu osób. 30 czerwca widzący oznajmiają, że jeszcze przez 3 dni Gospa będzie im się ukazywała. Okres od 24 czerwca do 3 lipca 1981 r. obejmuje 20 objawień i stanowi jednorodną i spójną całość, orędzie jest proste: wezwanie do pokoju, pojednania, wiary i modlitwy.

W tym czasie widzący są przepytywani przez prowadzących parafię franciszkanów, jak również przez władze komunistyczne. Poddano ich badaniom psychiatrycznym, wyśmiewano i obrażano.

Po 3 lipca, wbrew zapowiedzi, objawienia nie ustają,a w ich treści pojawiają się nowe elementy: wezwania do odmawiania siedmiu Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu, do praktykowania postu o chlebie i wodzie, oraz zapowiedzi nawrócenia Rosji, a także przekazania widzącym wielkiego znaku i dziesięciu tajemnic. W tej fazie wydarzenia, które do tej pory wpisywały się w klasyczny schemat objawień maryjnych (zwłaszcza pod względem spontaniczności spotkań Maryi z widzącymi), przechodzą pod kontrolę franciszkanów. Włączają oni objawienia w liturgię i angażują w nie całą parafię.

Miejscowy biskup, Pavao Żanić, znany z nabożeństwa do Matki Bożej, początkowo zajmuje wobec tych wydarzeń postawę otwartą, broniąc zarówno widzących jak i franciszkanów przed oskarżeniami o szarlatanerię i manipulację, jakie wysuwała prasa i komunistyczne władze.

Medjugorie szybko zdobywa w świecie sławę miejsca cudownego, licznie napływają tam pielgrzymi z różnych stron świata.

Jednakże od 1984 r. stanowisko biskupa Żanića oraz innych odpowiedzialnych władz kościelnych ulega zmianie. Pojawiają się dokumenty krytyczne, ostrzeżenia i zakazy adresowane do prowadzących parafię franciszkanów i do widzących, które jednakże są przez nich ignorowane. Wypowiedzi te zostały zebrane w książce „Siedziba mądrości”, którą w 1995 r. wydał bp Ratko Perić – od 1993 r. następca bpa Żanića na stolicy biskupiej w Mostarze.

Poczynania władz kościelnych

16 sierpnia 1981 r. bp Żanić stawia pytanie: „Czy chodzi o subiektywne doświadczenie dzieci, czy też o coś nadnaturalnego?” 11 stycznia 1982 r. ordynariusz Mostaru powołuje komisję do zbadania sprawy. W dwa lata później, 14 stycznia 1984 r., ówczesny abp Zagrzebia, kardynał Franjo Kuharić zakazuje widzącym wypowiadać się w jakimkolwiek kościele archidiecezji Zagrzebia, zanim Kościół nie przeprowadzi ostatecznej oceny wydarzeń. 24 marca 1984 r. ukazuje się komunikat komisji, w którym zaleca ona, by nie organizować pielgrzymek do Medjugoria ani nie publikować o nim artykułów, nie składać prasie oświadczeń o objawieniach i cudownych uzdrowieniach, nie organizować publicznej prezentacji widzących oraz nie wyróżniać ich w czasie liturgii. 11 października 1984 r. komisja ogłasza drugi komunikat, w którym zawarte jest stwierdzenie: „W orędziach z Medjugoria zauważa się trudności o charakterze dyscyplinarnym i teologicznym”. Następnego dnia Konferencja Episkopatu Jugosławii ponawia zakaz organizowania pielgrzymek, które mogą sugerować, że Kościół wypowiedział się negatywnie na temat objawień.

30 października bp Żanić publikuje nieoficjalne stanowisko kurii biskupiej, przytaczając w 15 punktach argumenty przeciwko autentyczności objawień. Z początkiem marca 1985 r. komisja piętnuje nieposłuszeństwo dwóch wikarych z Medjugoria, którzy powołując się na objawienia nie zgodzili się, by ich przeniesiono.

25 marca 1985 r. biskup Żanić wystosował jednoznaczne rozporządzenia: powstrzymać publiczne wystąpienia widzących i położyć kres celebrowaniu objawień w kościele parafialnym, usunąć z kościoła figurę Matki Bożej zrobioną wg wzoru z objawień i przywrócić figurę pierwotną, nie rozpowszechniać orędzi, zaprzestać nabożeństw powstałych w związku z objawieniami oraz zaniechać sprzedaży pamiątek i publikacji propagujących je; widzący powinni przekazać wszystko, co napisali, pod kontrolę biskupstwa w celu zbadania tych materiałów. Trzej franciszkanie: Jozo Zovko, Tomoslav Vlasić oraz Ljudevit Rupčić otrzymali zakaz odprawiania w parafii w Medjugoriu Mszy św. i mówienia kazań. Z tych poleceń wypełniono tylko dwa: objawienia przeniosły się z kościoła do prezbiterium a figurę umieszczono w „kaplicy objawień”.

W kwietniu 1985 r. Konferencja Biskupów Jugosławii jeszcze raz powtórzyła zakaz organizowania pielgrzymek do Medjugoria. W maju natomiast Kongregacja Nauki Wiary skierowała list z prośbą, by biskupi włoscy powstrzymali swoich wiernych od organizowania takich pielgrzymek.

26 kwietnia 1986 r., opierając się na podsumowaniu prac komisji, bp Żanić przedstawił kardynałowi Józefowi Ratzingerowi, prefektowi Kongregacji Nauki Wiary, swoją negatywną ocenę sprawy. Kardynał poprosił o odroczenie publikacji tej oceny.

Tymczasem w tydzień później, komisja na ostatnim swoim posiedzeniu 2 maja 1986 r. orzekła drogą głosowania, że objawienia nie mają nadprzyrodzonego charakteru, czyli – jak zinterpretował to bp Żanić w jednej z homilii – „uznała, że objawień nie było”. 15 maja biskup przekazał akta sprawy i opinię komisji do Rzymu. Wysuwane nieraz twierdzenie, że Rzym odebrał biskupowi Żanićowi akta tej sprawy jest niezgodne z prawdą.

Na początku października 1986 r. Konferencja Episkopatu Jugosławii – zgodnie z obowiązującymi normami i zaleceniem kard. Ratzingera – powołała drugą komisję, w skład której wszedł także bp Żanić.

W marcu 1990 r. bp Żanić przedstawił w 28 punktach motywy nie pozwalające mu uznać autentyczności objawień. 27 i 28 listopada druga komisja badawcza przedstawiła wyniki swoich prac, a 10 kwietnia 1991 r. swoje stanowisko wyraziła Konferencja Episkopatu Jugosławii: „Na podstawie przeprowadzonych do tej pory badań nie można stwierdzić, że chodzi o nadnaturalne objawienia”. Takie stwierdzenie utrzymuje w mocy wcześniejsze zastrzeżenia i postanowienia: nie ma zgody na kult Matki Bożej z Medjugoria oraz nie należy organizować w imieniu Kościoła żadnych pielgrzymek do tego miejsca. Równocześnie biskupi stwierdzają, że wiernym, którzy przybywają do Medjugoria należy zapewnić opiekę duszpasterską.

Wojna, która wybuchła w Jugosławii w 1991 r., w cztery lata później doprowadziła do podziału kraju, a także do rozwiązania Konferencji Episkopatu Jugosławii. Jednakże wcześniej podjęte postanowienia Konferencji, podobnie jak wezwania Kongregacji Nauki Wiary odnośnie objawień, utrzymują swą moc.

Kongregacja Nauki Wiary, odpowiadając 23 marca 1996 r. na pytanie francuskiego biskupa Leona Taverdeta w sprawie Medjugoria, przytacza orzeczenia Episkopatu byłej Jugosławii przypominając, że nie ma zgody na kult. Dwa miesiące po tym rzecznik prasowy Watykanu Navaro-Valls stwierdza, że w sprawie Medjugoria nic się nie zmieniło, choć na pytanie, czy Watykan prosi katolików, by nie odwiedzali tego miejsca, odpowiedział: „nie”. Natomiast miejscowy ordynariusz, biskup Perić, powiedział 2 października 1997 r., że jego stosunek do objawień jest nie tylko powściągliwy, ale wprost negatywny.

Przyczyny wątpliwości

Negatywne stanowisko władz kościelnych czasami próbuje się tłumaczyć trwającym, od wieków konfliktem między franciszkanami a klerem diecezjalnym, naciskiem dawnych władz komunistycznych czy nawet jakimiś osobistymi konfliktami. Sprawa jest jednak zbyt poważna a jej zasięg zbyt szeroki, by takie małostkowe przyczyny mogły być uzasadnieniem.

Jednym z powodów negatywnego nastawienia władz kościelnych są niedopuszczalne interwencje widzących i ich doradców w kwestie dyscyplinarne. Ivan, jeden z widzących wysłał 18 czerwca 1983 r. do biskupa Żanića list, w którym znalazły się następujące słowa, jakoby wypowiedziane przez Matkę Bożą w czasie objawienia: „Powiedz Ojcu Biskupowi, że proszę go o jak najszybsze uznanie wydarzeń w parafii w Medjugoriu (…) Przesyłam mu przedostatnie ostrzeżenie. Jeżeli się nie nawróci i nie poprawi, to dosięgnie go mój sąd, jak również sąd mego Syna Jezusa. Jeżeli nie wprowadzi w czyn tego, co mu przekazuję, to zechciej mu powiedzieć, że nie znalazł drogi mego Syna Jezusa”.

Podobnych interwencji pochodzących – jak twierdzą widzący – od Gospy było więcej. Zdarzały się też oskarżenia biskupa czy obrona franciszkanów, którzy okazywali nieposłuszeństwo biskupowi i swojemu generałowi. Kiedy biskup kolejny już raz wydał nakaz przeniesienia ojcu Slavko Barbarićowi, Matka Boża miała powiedzieć widzącemu Ivanowi: „Życzę sobie, by Slavko pozostał tutaj”.

Podobne interwencje w sprawy dyscypliny kościelnej nie zdarzały się w żadnym z uznanych objawień. Warto przypomnieć, że to nie widzących, lecz biskupów Duch Święty ustanowił, by kierowali Kościołem Bożym.

W objawieniach pojawiały się również nieścisłości lub wprost błędy teologiczne, jak twierdzenie, że „miłosierdzie nie może zastąpić postu”, że Maryja nie jest pełna łaski, lecz ma tylko to, co otrzyma przez modlitwę (tak o sobie miała powiedzieć ta, którą Pismo św. nazywa „łaskiś pełna”). Inna spośród widzących, Vicka, stwierdziła, że przed Bogiem wszystkie religie są równe, a tylko w świecie traktowane są jako nierówne, zależnie od tego, w których religiach przykazania są bardziej zachowywane i ludzie więcej się modlą. „Ważność” religii w świecie miałaby też zależeć od mocy, którą kapłan nosi w sobie.

Biorąc pod uwagę takie wypowiedzi, zrozumiała staje się wypowiedź biskupa Perića: „Tego rodzaju sprzeczności, stwierdzenia wbrew prawdzie i banały naprawdę nie mogą być przypisywane naszej Matce z Nieba, która jest , toteż nie ma w tym najmniejszej choćby gwarancji prawdziwości”.

Inna przyczyna wątpliwości bierze się stąd, że w wypowiedziach widzących pojawiają się nieścisłości, wypierają się oni niektórych swoich zarejestrowanych wypowiedzi, przeczą sobie nawzajem albo oskarżają – wbrew faktom – osoby postronne. Kiedy ojciec Tomislav Vlasić, kierownik widzących i proboszcz w Medjugoriu, wraz z Niemką Agnes Heupel założyli wspólnotę, widząca Marija na ich prośbę oświadczyła 25 marca 1988 r.: „Matka Boża dała określony program tej wspólnocie Królowej Pokoju i kieruje nią poprzez ojca Vlasića i Agnes, którzy przekazują orędzia. Należę do wspólnoty od półtora miesiąca. Mam objawienia i Matka Boża wprowadza mnie w tajemnicę cierpienia, stanowiącą podstawę tej wspólnoty. Mam wszystko zapisywać i publikować zaraz po tym, jak tylko Matka Boża mi to przekaże. Zrozumiałam plan Boży, który On zaczął realizować poprzez Maryję w parafii w Medjugoriu.” Jednakże 11 lipca 1988 r. powiedziała ona: „Teraz stwierdzam, że nigdy nie szukałam u Matki Bożej potwierdzenia prac o.Vlasića i Agnes Heupel. Moje pierwsze oświadczenie nie było zgodne z prawdą. Ojciec Vlasić zasugerował mi, że powinnam, jako , złożyć oświadczenie, na które świat czeka… Wszystko, co powiedziałam wcześniej jest sprzeczne z prawdą. Oświadczam to przed Najświętszym Sakramentem.”

Podejrzenia może też budzić zapowiadany przez widzących „wielki znak”, który zawsze przedstawiają jako mający się ukazać w bardzo krótkim czasie. Tym znakiem, jak wynika z różnych wypowiedzi, ma być wielki kościół, mający stanąć w parafii. „Któregoś dnia, za sprawą cudownej interwencji Boga i Matki Bożej, na wzgórzu objawień pojawi się wielkie sanktuarium” – powiedziała jedna z osób widzących. Także zresztą w tej sprawie widzący składali sprzeczne zeznania.

Kolejne zagadnienie nastręczające trudności, to sprawa dziesięciu tajemnic. Temat ten pojawia się w orędziach z połowy sierpnia. Mirjana i Ivanka miały otrzymać bezpośrednią zapowiedź, że gdy poznają 10 tajemnic, objawienia ustaną. Tymczasem, mimo że poznały już te tajemnice, objawienia trwają. Jakovowi Matka Boża przekazała podobno ostatnią tajemnicę we wrześniu 1998 r. Pozostali otrzymali dopiero 9 tajemnic, więc także mają objawienia.

Pojawia się zatem bardzo istotne pytanie o koniec objawień. Najpierw miał on nastąpić 3 lipca 1981 r., później – po objawieniu 10 tajemnic. Od jakiegoś już czasu widzący mówią jednak, że objawienia będą trwały aż do ich śmierci. Dziwić zresztą może, że objawienia dokonują się jakby na życzenie widzących. Warto już w tym miejscu zaznaczyć, że ciągłość objawień uniemożliwia wydanie przez Kościół ostatecznej oceny na temat ich autentyczności.

Oczywiście próbując ustalić autentyczność objawień odwoływano się także do metod naukowych, medycznych, psychologicznych. Wyniki ich jednak nie są jednoznaczne a interpretacje jeszcze bardziej zróżnicowane. Trzeba więc stwierdzić, że naukowe badania są w tej sprawie mało użyteczne.

Stanowisko oficjalne

W teologii rozróżnia się dwie kategorie objawień: publiczne i prywatne. Objawienie publiczne swą pełnię osiągnęło w Chrystusie, a zakończyło się wraz ze śmiercią ostatniego spośród Apostołów. Natomiast ciągle możliwe są tzw. objawienia „prywatne”, przez które Bóg, jako Pan dziejów może wkraczać – zwykle przez pośredników: Matkę Bożą, Aniołów, Świętych – w życie pojedynczych osób, wspólnot czy całych narodów. Celem tych objawień może być podkreślenie niektórych prawd wiary (np. Niepokalanego Poczęcia Maryi), czy ożywienie praktyk religijnych (różańca, nabożeństwa do Serca Jezusa itp.). Przez takie zdarzenia Bóg objawia swoją wolę, pogłębia życie duchowe, daje ożywczy impuls Kościołowi, aktualizuje Boże Objawienie dokonane w Jezusie.

Jakkolwiek Kościół nie wyklucza tego rodzaju objawień, jednak zawsze podchodzi do nich bardzo poważnie i krytycznie, co zwykle nie znajduje zrozumienia u ludzi niecierpliwych i żądnych sensacji.

Ponieważ objawienia maryjne mają już swoją historię, można mówić o pewnej utartej ścieżce, jaką Kościół w takich sytuacjach przemierza. Przede wszystkim Kościół jest zawsze bardzo ostrożny w wydawaniu opinii co do autentyczności i boskiego pochodzenia zdarzeń. Zanim stosowne władze wypowiedzą się definitywnie na ten temat, objawienia te muszą być zakończone. Dalej – ważnym kryterium jest religijny charakter objawionego orędzia i jego zgodność z Pismem św. i Tradycją Kościołą oraz teologiczna spójność. Osoba doznająca objawień musi być psychicznie zdrowa i zrównoważona, krytyczna i prawdomówna. Wreszcie istnieje kryterium, które można by skrótowo opisać jako „stosowność”, tzn. strona zjawiskowa nie może być sensacyjna, ekstrawagancka, spektakularna, gdyż to przysłaniałoby treść objawień. Potwierdzeniem autentyczności objawień mogą być cuda oraz trwałe owoce, jak nawrócenia, wyzwolenie z nałogu, uzdrowienia itp.

W przypadku Medjugoria wypowiedzi Kościoła opierają się na bardzo istotnym rozróżnieniu: „non constat de supernaturalitate” (nie jest pewne, że to jest nadprzyrodzone) oraz „constat de non supernaturalitate” (jest pewne, że to nie jest nadprzyrodzone). Wydane dotychczas orzeczenia można więc przedstawić w czterech etapach:

1) Komisja diecezjalna pracująca w latach 1984-86 opowiedziała się zdecydowaną większością głosów za „non constat de supernaturalitate” (11 głosów przeciw nadnaturalnemu charakterowi, 2 za, 1 głos nieważny i 1 wstrzymany);

2) Deklaracja Konferencji Episkopatu Jugosławii z r.1991 głosi: „Na podstawie dotychczasowych badań nie jest możliwe stwierdzenie, że chodzi o zjawienia lub objawienia nadprzyrodzone”;

3) Kongregacja Nauki Wiary w latach 1995-96 powtórzyła opinię Konferencji Episkopatu dodając: „Z tego wynika, że nie należy organizować oficjalnych, tak parafialnych, jak diecezjalnych pielgrzymek do Medjugoria, rozumianego jako miejsce autentycznych objawień maryjnych, bo byłoby to niezgodne z tym, co stwierdzili poprzednio biskupi byłej Jugosławii”;

4) Na podstawie badań komisji, w oparciu o własne doświadczenie pasterskie oraz „biorąc pod uwagę gorszące nieposłuszeństwo związane z tą sprawą, kłamstwa pojawiające się w ustach , niezwykłe powtórzenia orędzi od ponad 16 lat, dziwny sposób w jaki prowadzą tzw. przez świat czyniąc im reklamę, a także fakt, że zjawia się na , czyli widzących” – miejscowy ordynariusz, biskup Ratko Perić orzekł nie tylko „non constat de supernaturalitate”, lecz „constat de non supernaturalitate”, czyli stwierdził, że jego zdaniem jest pewne, iż objawienia nie są nadprzyrodzone. Biskup zadeklarował jednak otwartość na wszelkie badania, jakie Stolica Święta jako najwyższa instancja Kościoła katolickiego chciałaby przeprowadzić. To oświadczenie biskupa Mostaru pochodzi z 2 października 1997 r.

Czasami pojawiają się opinie, że papież Jan Paweł II jest pozytywnie nastawiony do zdarzeń w Medjugoriu.

Dotychczas – mówi się w dobrze poinformowanych kręgach rzymskich – Papież nie wypowiedział się jednoznacznie w sprawie rzekomych objawień medjugorskich. Jest ostrożny, ale i życzliwy, odznacza się bowiem ogromnym szacunkiem do miejscowego ordynariusza, jak również niezwykłą miłością do Matki Bożej. Jego zasadniczą troską jest z pewnością, by pobożność w Medjugoriu nie była wypaczona.

Objawienia a łaski

Wielu ludzi, szczególnie ci, którzy w Medjugoriu byli, uczestniczyli tam w nabożeństwie, modlili się i ich modlitwa została wysłuchana, albo też znają osoby, któych życie tam właśnie uległo przemianie, może zdumiewać się powściągliwością Kościoła. Tak samo poruszać musi orędzie pokoju wychodzące z miejsca tak dotkniętego nieszczęściem wojny jak Bałkany. Przecież obfite owoce duchowe są tu namacalne. A wydaje się oczywiste, że tam, gdzie doświadcza się tylu łask, gdzie dokonują się duchowe i cielesne uzdrowienia, musi być obecne działanie Boże. Bo po owocach odróżnia się dobre drzewo od złego.

Kardynał Józef Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, w swoim „Raporcie o stanie wiary” podał ważną zasadę, która w myślenie o Medjugoriu pozwala wprowadzić pewien porządek: „Jednym z naszych [Kongregacji] decydujących kryteriów jest to, aby nie mieszać sądu o nadprzyrodzonej prawdzie tych faktów i sądu o owocach duchowych. W ten sposób nie można potwierdzać prawdy historycznej tych objawień, na których chrześcijańskie Średniowiecze zbudowało swe najbardziej czczone sanktuaria. To nie przeszkadza temu, aby pielgrzymki do tych miejsc były owocne i zbawienne dla ludu chrześcijańskiego.”

W wielu sanktuariach, na przykład u nas na Jasnej Górze, objawienia nie miały miejsca, a przecież nie da się zaprzeczyć ogromowi łask udzielonych w tym miejscu. Zatem owocność nie jest uzależniona od objawień. Dokonujące się nawrócenia, ożywienie życia sakramentalnego, uzdrowienia na ciele i duszy mogą należeć do normalnego porządku działania łaski Bożej. Z tego też powodu pasterze, choć nie zachęcają do pielgrzymowania do Medjugoria, starają się zapewnić opiekę duszpasterską tym, którzy tam przybywają, umożliwiając im korzystanie z sakramentów i kształtowanie niewypaczonej pobożności.

* * *

Medjugorie nie jest sprawą zamkniętą. Nie wynika to z lęku czy złej woli pasterzy Kościoła, ale z ich duszpasterskiej troski i ostrożności. Myśląc o wszystkich pytaniach i problemach dotyczących tej sprawy nie można jednak zapominać o Bożym porządku ustanowionym w Kościele. Rozstrzyganie spraw trudnych należy do pasterzy, zwłaszcza do biskupów, którym Jezus Chrystus przekazał władzę wiązania i rozwiązywania. Zatem kompetencje do orzekania o nadprzyrodzonym charakterze objawień posiada miejscowy biskup i Kongregacja Nauki Wiary, nie zaś franciszkanie – kierownicy duchowi „widzących”, którzy prowadzą parafię i organizują ruch pielgrzymkowy. Ich podstawowym zadaniem jest utrzymanie dyscypliny kultu i sakramentów w powierzonej im parafii.

Cyprian Klahs OP

http://www.fronda.pl/blogi/talka/medjugorie-watpliwosci-kosciola-podsumowanie,12342.html

Bez kategorii

Dni , których nie znamy

Piosenkarz: Marek Grechuta mówi, iż ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy…
Czy rzeczywiście te dni, które nadejdą dadzą odpowiedź na wątpliwości i receptę szczęścia?
Myślę, że pieśniarz szuka odpowiedzi w tak zwanej kwadraturze koła- czyli poszukiwaniu prawdy w jej nieodgadnionej zagadce psychofizycznej.
Które dni są ważne? Moim zdaniem czasem nawet nie dzień, lecz jedna minuta, a może sekunda da odpowiedź na pytanie co jest najważniejsze.
MAREK GRECHUTA – Dni ktorych nie znamy – YouTube
► 3:19► 3:19
http://www.youtube.com/watch?v=oG6pEolAKm8‎
1 wrz 2007 – Przesłany przez: borowka7
http://www.amazon.com/s/ref=nb_ss_m?url=search-alias%3Dpopular&field-keywords=marek+grechuta&x=14

Bez kategorii

Cudownie odnalezione: Arka Przymierza, Krew Pana Jezusa na Arce

♥ ŻYWA KREW PANA JEZUSA – splywajaca na Arke Przymierza – ODNALEZIONA I POTWIERDZONA ♥
Inka 2012-07-27 23:02:23
♥ ŻYWA KREW PANA JEZUSA ODNALEZIONA I POTWIERDZONA ♥

Największym odkryciem Wyatta może być Arka Przymierza, którą odkrył 6 stycznia 1982 roku w jaskimi Zedekiah w północnej Jerozolimie.
Została ona tam prawdopodobnie ukryta w roku 586 pne. przez Jeremiasza.
Jak podaje Wyatt, to właśnie na tej górze dokonano ukrzyżowania Jezusa Chrystusa ponad 500 lat później, nie wiedząc, że poniżej znajduje się Arka Przymierza.

Jak podaje transkrypt relacji Wyatta na temat odkrycia Arki Przymierza:
“Zaskoczenie moje przekroczyło wszelkie granice, gdyż nie spodziewałem się odnaleźć Arki Przymierza. Nie miałem także w zamiarze odnalezienie miejsca ukrzyżowania, tak więc było niesamowite szczęście i zbieg okoliczności, że dokonałem takiego odkrycia. Nie łączyłem też początkowo obecności krwi na Krześle Łaski Arki Przymierza z ukrzyżowaniem Chrystusa”.

Wyattowi udało się połączyć fakt obecności krwi z ukrzyżowaniem, dopiero gdy odkrył szczelinę w skale, która prowadziła wprost znad Krzesła Łaski Arki Przymierza w górę, do miejsca gdzie dokonano ukrzyżowania.
Było tam kwadratowe wgłębienie, gdzie mógł być wbity krzyż, obok niego rozpoczynała się szczelina.
Mogła ona powstać w momencie ukrzyżowania Chrystusa, gdy ziemia się zatrzęsła.
Pobrał więc próbki krwi do analizy, nie wiedząc jeszcze, że może to być krew samego Jezusa Chrystusa.
Najbardziej niesamowite jest nagranie wideo samego Rona Wyatta, który opowiada na temat badań przeprowadzonych na odnalezionej krwi w jaskini:
Kobieta: Mówiłeś, że masz krew naszego Pana, którą przebadali Izraelczycy?
Ron Wyatt: Tak, to prawda.
Kobieta: Co im się udało ustalić?
Ron Wyatt: (…) Powiem krótko. Sucha krew jest martwa.
Każdy to może potwierdzić, badano krew z mumii faraonów, można z nią robić pewne rzeczy, ale nie można policzyć chromosomów, przynajmniej metodami, które ja znam. Następuje jednak postęp, nie będę udawał że wszystko wiem.
Z tego co jednak wiem, nie ma możliwości policzenia chromosomów w martwej krwi – można wyciągnąć DNA i inne rzeczy, ale nie policzyć chromosomy.
One są w żywych białych krwinkach.
Zrobiłem analizę w laboratorium w Izraelu, poradzili mi je badacze starożytności.
Poprosiłem o analizę krwi i o to by powiedziano mi co można o niej powiedzieć.
Postanowili ją odtworzyć, trzymając w temperaturze ciała przez 72 godziny lekko mieszając. Odszedłem zostawiając im to, oni się na tym znali i wiedzieli co z tym zrobić.

Gdy wróciłem potwierdzili, że jest to krew ludzka, zrobili wszystkie potrzebne testy.
Wtedy poprosiłem ich by umieścili białe krwinki na materiale do rozmnożenia i trzymali to w temperaturze ciała przez 48 godzin.
Odpowiedzieli, że to nic nie da, bo krew jest martwa.
Poprosiłem ich jednak by to zrobili dla mnie.
Zgodzili się.
Powiedziałem, że wrócę gdy będą to wyciągać i badać.

Gdy wróciłem, zaczęli to badać pod mikroskopem i nagle jeden technik zawołał drugiego, potem zawołali szefa, rozmawiając cały czas po hebrajsku.
Potem spojrzeli na mnie i zapytali: “
– dlaczego ta krew ludzka ma tylko 24 chromosomy?!”
Każdy z nas ma 46 – 23 od matki, 23 od ojca.
22 autosomy od matki,
22 autosomy od ojca
i jeden chromosom X od matki
oraz 1 chromosom X lub Y od ojca (decydujące o płci
-jesli od ojca jest X=dziewczynka a jesli 24 chromoson od ojca jest Y = chlopiec ).

Ta krew miała 23 chromosomy ze strony matki i tylko jeden chromosom Y. Dziecko nie mogłoby się rozwinąć gdyby nie miało autosomów od matki.
Tak więc wszystkie jego cechy fizyczne były zdeterminowane z jej strony rodziny. Jego płeć męska była zdeterminowana przez ten jeden chromosom Y, który nie pochodził od ludzkiego mężczyzny.
Wtedy oni powiedzieli: “- ta krew jest żywa”.
Wtedy im odpowiedziałem: “- bo ta krew jest …. to jest krew waszego Mesjasza”.
Ron Wyatt już nie żyje nie może więc potwierdzić czy też zaprzeczyć temu co powiedział.
Próbki krwi są nadal w rękach rodziny Wyatta – badano je powtórnie i znów się okazało, że jest żywa.
Dziwna cisza panuje wokół tej całej sprawy…
Ron Wyatt dokonał tyle wspaniałych odkryć, że powinno być o nim głośno – a nie jest.
W polskim internecie jest tylko kilka artykułów, żaden nie mówi szerzej o odkryciu Krwi Pańskiej……

Fragment ze strony:

Żywa krew Jezusa – Mesjasza odnaleziona i potwierdzona

Wiecej informacji na temat znalezienia ARKI PRZYMIERZA: http://pl.gloria.tv/?media=315448
porownaj:
Arka Pprzymierza- wedlug wizji Błogosławionej Anny Katarzyny Emmerich http://pl.gloria.tv/?media=316272

http://gloria.tv/?media=315772

(Bardzo ciekawe i warte przeczytania artykuły w komentarzu)