Bez kategorii

Kontrowersje

Przyjmować, chronić, promować i integrować imigrantów i uchodźców – to główne przesłanie Orędzia Papieża Franciszka na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy, który jest obchodzony 14 stycznia 2018 r. Dokument został ogłoszony przez Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej 21 sierpnia.

Publikujemy treść orędzia:

Przyjmować, chronić, promować i integrować imigrantów i uchodźców

Drodzy Bracia i Siostry!

„Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go miłował jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej. Ja jestem Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19,34).

W pierwszych latach mojego pontyfikatu wielokrotnie wyrażałem szczególny niepokój z powodu smutnej sytuacji wielu imigrantów i uchodźców uciekających od wojny, prześladowań, klęsk żywiołowych i ubóstwa. Jest to niewątpliwie „znak czasów”, który starałem się odczytać, prosząc o światło Ducha Świętego począwszy od mojej wizyty na Lampedusie 8 lipca 2013 roku. Ustanawiając nową Dykasterię ds. Integralnego Rozwoju Ludzkiego chciałem aby szczególna sekcja, umieszczona tymczasowo pod moim bezpośrednim kierownictwem wyrażała troskę Kościoła wobec imigrantów, osób przesiedlonych, uchodźców i ofiar handlu ludźmi.

Każdy cudzoziemiec, który puka do naszych drzwi jest okazją do spotkania z Jezusem Chrystusem, utożsamiającym się z cudzoziemcem przyjętym lub odrzuconym każdej epoki (por. Mt 25,35.43). Pan powierza macierzyńskiej miłości Kościoła każdą osobę ludzką zmuszoną do opuszczenia swojej ojczyzny w poszukiwaniu lepszej przyszłości[1]. Troska taka musi być wyrażona w sposób konkretny na każdym etapie doświadczenia migracyjnego: od wyruszenia w drogę, od początku do końca. To wielka odpowiedzialność, którą Kościół pragnie dzielić ze wszystkimi wierzącymi oraz ludźmi dobrej woli, którzy są powołani do odpowiedzi na wiele wyzwań stawianych przez współczesną migrację z wielkodusznością, skwapliwie, mądrze i dalekowzrocznie, każdy według swoich możliwości.

W tym kontekście pragnę potwierdzić, że „nasza wspólna odpowiedź mogłaby być osnuta na czterech czasownikach: przyjmować, chronić, promować i integrować”[2].

Biorąc pod uwagę obecny scenariusz, przyjęcie oznacza przede wszystkim zapewnienie imigrantom i uchodźcom szerszych możliwości bezpiecznego i legalnego wjazdu do krajów przeznaczenia. W związku z tym pożądany jest konkretny wysiłek, by zwiększyć i uprościć przyznawanie wiz humanitarnych oraz w celu łączenia rodzin. Jednocześnie chciałbym, aby znacznie więcej krajów przyjęło programy sponsorowania prywatnego i wspólnotowego, otwierając korytarze humanitarne dla najbardziej narażonych uchodźców. Stosowne byłoby między innymi zapewnienie specjalnych wiz tymczasowych dla osób uciekających przed konfliktami do krajów sąsiednich. Odpowiednim rozwiązaniem nie są kolektywne i arbitralne wydalenia imigrantów i uchodźców, szczególnie gdy są one dokonywane do krajów, które nie mogą im zagwarantować poszanowania godności i praw podstawowych[3]. Raz jeszcze podkreślam znaczenie zapewnienia imigrantom i uchodźcom odpowiedniego i godnego zakwaterowania. „Programy przyjmowania rozproszonego, już realizowane w różnych miejscowościach, zdają się natomiast ułatwiać spotkanie osobowe, umożliwiać lepszą jakość usług i dawać większe gwarancje sukcesu”[4]. Zasada centralnego miejsca osoby ludzkiej, mocno potwierdzona przez mojego umiłowanego poprzednika Benedykta XVI[5], zobowiązuje nas do przedkładania zawsze bezpieczeństwa osobistego ponad bezpieczeństwo narodowe. W związku z tym konieczne jest odpowiednie formowanie personelu odpowiedzialnego za kontrole graniczne. Sytuacja imigrantów, ubiegających się o azyl i uchodźców, wymaga, aby zapewniono im bezpieczeństwo osobiste i dostęp do usług podstawowych. W imię fundamentalnej godności każdej osoby należy podjąć wysiłki, by opowiadać się za środkami alternatywnymi wobec pozbawienia wolności osób, które bez pozwolenia wkraczają na terytorium państwa[6].

Drugi czasownik, chronić, wyraża się w całej serii działań w obronie praw i godności imigrantów i uchodźców, niezależnie od ich statusu migracyjnego[7]. Taka ochrona zaczyna się w ojczyźnie i polega na przedstawieniu pewnych i poświadczonych informacji przed wyjazdem oraz ich ochronie przed praktykami nielegalnej rekrutacji[8]. Powinna być ona kontynuowana, w miarę możliwości, w kraju imigracji, zapewniając imigrantom odpowiednią pomoc konsularną, prawo do zachowywania zawsze przy sobie swoich dokumentów tożsamości, równego dostępu do wymiaru sprawiedliwości, możliwość otwierania rachunków bankowych i gwarancję minimalnego realnego utrzymania. Zdolności i umiejętności imigrantów, osób ubiegających się o azyl i uchodźców, jeśli zostaną właściwie rozpoznane i docenione, stanowią prawdziwe bogactwo dla przyjmujących ich wspólnot[9]. Z tego względu chciałbym, aby szanując ich godność przyznawano im swobodę ruchów w kraju przyjmującym, możliwość pracy oraz dostęp do środków telekomunikacyjnych. Dla tych, którzy decydują się na powrót do ojczyzny, podkreślam stosowność rozwijania programów reintegracji zawodowej i społecznej. Międzynarodowa Konwencja Praw Dziecka stanowi uniwersalną podstawę prawną dla ochrony imigrujących niepełnoletnich. Należy unikać wobec nich jakiejkolwiek formy pozbawienia wolności z powodu ich statusu migracyjnego. Trzeba natomiast zapewnić im  regularny dostęp do nauczania podstawowego i średniego. Podobnie, konieczne jest zapewnienie legalnego pobytu, aż do osiągnięcia pełnoletniości i możliwości kontynuowania nauki. Dla małoletnich pozbawionych opieki lub oddzielonych od rodziny ważne jest zapewnienie programów opieki tymczasowej  lub opieki zastępczej[10]. Respektując powszechne prawo do obywatelstwa, powinno być ono uznane i odpowiednio poświadczone wszystkim chłopcom i dziewczętom w chwili urodzenia. Stanowi bezpaństwowości, w jakim znajdują się niekiedy imigranci i uchodźcy można łatwo zapobiec poprzez „ustawodawstwo narodowe zgodne z podstawowymi zasadami prawa międzynarodowego”[11]. Status migracyjny nie powinien ograniczać dostępu do narodowych systemów opieki zdrowotnej i systemów emerytalnych, a także do przekazywania ich składek w przypadku repatriacji.

Promować to przede wszystkim starać się, aby wszyscy migranci i uchodźcy, jak i społeczności, które ich przyjmują, byli w stanie realizować się jako osoby we wszystkich wymiarach stanowiących człowieczeństwo według planu Stwórcy[12].  Pośród tych wymiarów należy uznać należne znaczenie wymiaru religijnego,  zapewniając wszystkim cudzoziemcom obecnym na danym terytorium swobodę wyznawania i praktykowania religii. Wielu uchodźców i migrantów posiada umiejętności, które należy odpowiednio poświadczyć i docenić.

Ponieważ „ludzka praca ze swej natury powinna narody jednoczyć”[13], zachęcam do starań, by krzewiono integrację społeczną i zawodową migrantów i uchodźców, zapewniając wszystkim – w tym osobom ubiegającym się o azyl – możliwość pracy, kursów językowych i aktywności obywatelskiej a także odpowiedniej informacji w ich językach ojczystych. W przypadku migrantów niepełnoletnich, ich zaangażowanie w aktywność pracowniczą musi być regulowane, tak aby zapobiec wyzyskowi i zagrożeniom dla ich prawidłowego rozwoju. W 2006 roku, Benedykt XVI podkreślił, że w kontekście migracyjnym w rodzinie  „zawiera się bogactwo kultury życia i przyczynia się ona do integracji wartości”[14]. Zawsze należy wspierać jej integrację, ułatwiając łączenie rodzin – w tym dziadków, rodzeństwa i wnuków – nigdy nie uzależniając tego od wymagań ekonomicznych. W odniesieniu do migrantów, uchodźców i azylantów w sytuacjach niepełnosprawności należy zapewnić większą uwagę i wsparcie. Uznając wprawdzie godne pochwały dotychczasowe wysiłki wielu krajów w zakresie współpracy międzynarodowej i pomocy humanitarnej, pragnę, by w rozdzielaniu takiej pomocy brano pod uwagę potrzeby (na przykład opieki medycznej i społecznej oraz edukacji) krajów rozwijających się, przyjmujących ogromne strumienie uchodźców i migrantów oraz aby do adresatów tej pomocy włączano podobnie społeczności lokalne znajdujące się w sytuacji niedostatku materialnego i słabości[15].

Ostatni czasownik, integrować, należy do poziomu szansy ubogacania międzykulturowego zrodzonego przez obecność imigrantów i uchodźców. Integracja nie jest „asymilacją, która prowadzi do zniszczenia albo wymazania z pamięci własnej tożsamości kulturowej. Kontakt z drugim człowiekiem pozwala raczej odkryć jego «sekret», otworzyć się na niego, aby przyjąć to, co jest w nim wartościowe, a w ten sposób przyczynić się do lepszego poznania każdego. Jest to proces długotrwały, którego celem jest takie kształtowanie społeczeństw i kultur, aby coraz bardziej stawały się odzwierciedleniem wielorakich darów, jakimi Bóg obdarza ludzi”[16]. Proces ten można przyspieszyć poprzez przyznanie obywatelstwa niezależnie od wymogów ekonomicznych i językowych oraz nadzwyczajnej procedury regulowania w przypadku imigrantów, którzy mogą poszczycić się długim pobytem w kraju. I znowu kładę nacisk na konieczność krzewienia w możliwie najlepszy sposób kultury spotkania, mnożąc możliwości wymiany międzykulturowej, dokumentując i upowszechniając dobre praktyki integracji i rozwijając programy mające na celu przygotowanie społeczności lokalnych do procesów integracyjnych. Chcę podkreślić szczególny przypadek cudzoziemców zmuszonych do opuszczenia kraju imigracji z powodu kryzysów humanitarnych. Osobom tym trzeba zapewnić odpowiednie wsparcie dla repatriacji i programy reintegracji pracowniczej w ojczyźnie.

Zgodnie ze swoją tradycją duszpasterską, Kościół jest gotów aktywnie zaangażować się w realizację wszystkich proponowanych powyżej inicjatyw, ale aby uzyskać pożądane rezultaty niezbędny jest wkład wspólnoty politycznej oraz społeczeństwa obywatelskiego, każde zgodnie z właściwą im odpowiedzialnością.

Podczas szczytu Organizacji Narodów Zjednoczonych, który odbył się w Nowym Jorku 19 września 2016 r., przywódcy światowi jasno wyrazili gotowość podejmowania wysiłków na rzecz migrantów i uchodźców, aby ocalić ich życie i chronić ich prawa, dzieląc tę odpowiedzialność na poziomie globalnym. W tym celu państwa członkowskie zobowiązały się do sporządzenia i zatwierdzenia do końca 2018 dwóch umów globalnych (Global Compacts), jednej poświęconej uchodźcom oraz jednej dotyczącej migrantów.

Drodzy bracia i siostry, w świetle uruchomienia tych procesów najbliższe miesiące stanowią doskonałą okazją do zaprezentowania i wspierania konkretnych działań, w których chciałem omówić cztery czasowniki. Zachęcam was zatem do skorzystania z każdej okazji, aby podzielić się tym orędziem ze wszystkimi uczestnikami życia politycznego i społecznego, którzy są zaangażowani – albo zainteresowani uczestnictwem – w procesie prowadzącym do zatwierdzenia dwóch umów globalnych.

Dzisiaj, 15 sierpnia, obchodzimy uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Matka Boża doświadczyła na sobie trudów wygnania (por. Mt 2,13-15), z miłością towarzyszyła drodze Syna aż po Kalwarię, a teraz uczestniczy na wieki w Jego chwale. Jej macierzyńskiemu wstawiennictwu zawierzamy nadzieje wszystkich migrantów i uchodźców świata oraz pragnienia przyjmujących ich wspólnot, abyśmy wszyscy zgodnie z najważniejszym przykazaniem Bożym nauczyli się kochać bliźniego, obcego, jak siebie samego.

Watykan, 15 sierpnia 2017
Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

FRANCISZEK

Orędzie Papieża Franciszka na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy

……………………………………………………………………………………..

Około 650 milionów chrześcijan mieszka w 50 krajach wymienionych w Światowym Indeksie Prześladowań opracowanym przez Open Doors. Zgodnie z nową oceną, ponad 200 milionów z nich cierpi z powodu wysokiego stopnia prześladowań. Chrześcijanie obecnie stanowią największą grupę religijną na świecie, która jest prześladowana. Ale kiedy możemy mówić o prześladowaniu chrześcijan?

Definicja prześladowania chrześcijan

O prześladowaniu nie mówimy tylko wtedy, gdy chrześcijanie są ranieni, torturowani czy zabijani z powodu swojej wiary, tak jak dzieje się to w wielu krajach.

Prześladowanie ma miejsce także wtedy, gdy chrześcijanie z powodu swojej wiary tracą miejsca pracy lub środki na utrzymanie; kiedy dzieci z powodu swojej wiary lub wiary rodziców nie mogą dostać się do szkół lub mają ograniczone szanse zdobycia wykształcenia; kiedy chrześcijanie z powodu presji otoczenia lub w obawie o swoje życie muszą opuścić swoje rodzinne strony.

Powyższe przykłady można określić mianem dyskryminacji, ale nie zmienia faktu, że są one zakazane przez międzynarodowe konwencje oraz deklaracje i powinno się im przeciwdziałać.

Tak samo jak w przypadku, kiedy zabrania się chrześcijanom budowania kościołów, czy spotykania się w prywatnych domach; jak również gdy przez uciążliwe procedury utrudnia się lub wręcz uniemożliwia rejestrację chrześcijańskiego kościoła bądź organizacji. To, czy takie przypadki prowadzą do prześladowania czy tylko dyskryminacji, nie ma znaczenia. Nie chodzi o to, jak to nazwiemy – chodzi o to, że coś takiego ma miejsce i nie możemy przejść obok tego obojętnie.

Spis treści

Łamanie praw człowieka

Przypadki udokumentowane przez Open Doors świadczą o tym, że prawo do wyboru i praktykowania własnej religii jest jednym z najczęściej naruszanych praw na świecie. Prawo to jest najstarszym z praw człowieka. Artykuł 18 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, przyjętej w 1948 r. przez Organizację Narodów Zjednoczonych, mówi:

„Każdy człowiek ma prawo wolności myśli, sumienia i wyznania; prawo to obejmuje swobodę zmiany wyznania lub wiary oraz swobodę głoszenia swego wyznania lub wiary bądź indywidualnie, bądź wespół z innymi ludźmi, publicznie i prywatnie, poprzez nauczanie, praktykowanie, uprawianie kultu i przestrzeganie obyczajów”.

Oświadczenie podpisane przez co najmniej 165 państw Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych (1966 r.) głosi:

„Każdy ma prawo do wolności myśli, sumienia i wyznania. Prawo to obejmuje wolność posiadania lub przyjmowania wyznania lub przekonań według własnego wyboru oraz do uzewnętrzniania indywidualnie czy wspólnie z innymi, publicznie lub prywatnie, swej religii lub przekonań przez uprawianie kultu, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie.

Nikt nie może podlegać przymusowi, który stanowiłby zamach na jego wolność posiadania lub przyjmowania wyznania albo przekonań według własnego wyboru.

Wolność uzewnętrzniania wyznania lub przekonań może podlegać jedynie takim ograniczeniom, które są przewidziane przez ustawę i są konieczne dla ochrony bezpieczeństwa publicznego, porządku, zdrowia lub moralności publicznej albo podstawowych praw i wolności innych osób.

Państwa-Strony niniejszego Paktu zobowiązują się do poszanowania wolności rodziców lub, w odpowiednich przypadkach, opiekunów prawnych do zapewnienia swym dzieciom wychowania religijnego i moralnego zgodnie z własnymi przekonaniami.”

Spis treści

Prześladowcy

W ostatnich latach zaobserwowaliśmy, że sprawcami prześladowań coraz częściej są osoby z najbliższego otoczenia ofiar. Zjawisko to też nazywamy prześladowaniem, ponieważ dla ofiar nie ma znaczenia czy cierpieniem obarcza ich państwo czy sąsiedzi. Niestety, w przypadkach prześladowań państwo rzadko interweniuje – często chrześcijanie nękani przez okoliczną społeczność nie otrzymują pomocy ze strony policji czy wojska, nie wszczyna się dochodzeń, a ciemiężyciele nie ponoszą żadnej kary za swe czyny.

Spis treści

Rodzaje prześladowań

Chrześcijanie cierpią w wielu krajach nie tylko z powodu braku wolności religijnej. Są oni pozbawiani wielu innych praw, takich jak: prawo do ochrony przed arbitralnym zatrzymaniem, prawo do sprawiedliwego procesu, prawo dostępu do wymiaru sprawiedliwości, równości przed sądem, prawo do niestosowania tortur, prawo do posiadania rodziny. Krótko mówiąc, pozbawia się ich podstawowych praw przysługującym im nie tylko jako mniejszościom religijnym, ale i jako obywatelom i zwyczajnym ludziom.

 https://www.opendoors.pl/przesladowania-chrzescijan/przesladowania-chrzescijan/definicja-przesladowan-chrzescijan-open-doors
Bez kategorii

PAMIĘTNIK DEBORY-Maria Erbel/ fragment

Wczoraj nie miałam już czasu i siły pisać. Cały dzień, do późnego wieczora miałam tak zajęty. Odtworzę wczorajsze wydarzenia dzisiaj. Przede wszystkim wrócę do godzin pracy i rozmowy z moim pacjentem Janem Kowalskim. Pan Kowalski wyglądał na zdenerwowanego, gdy go zobaczyłam.

Co się stało, panie Janie? Czy coś pana zdenerwowało?

Tak się cieszę, że panią widzę, pani magister. Rzeczywiście, parę rzeczy zdenerwowało mnie. Tylko nie wiem, czy mogę mówić, duch mi zabronił…

Hm… – Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Tu raczej było potrzebne doświadczenie psychiatry niż psychologa. Zapytałam ostrożnie: – A co pan doktor Berg panu doradzał w tej kwestii?

Doktor? W ogóle go nie pytałem. Mój duch zabronił mi rozmawiać o tych prawach z doktorem Bergiem. Sam już nie wiem, co mogę mówić i komu, a czego nie.

Tak… A jakie polecenia ostatnio wydał panu duch opiekuńczy?

Właśnie! Zaczynam wątpić, czy mój duch rzeczywiście zamierza nadal opiekować się mną! Do tej pory słuchałem go, bo obiecał mi ratunek, tylko jeśli będę mu posłuszny pod każdym względem. Ale ostatnio, gdy byłem na przepustce, spotkałem mojego znajomego lekarza. I on mi doradził, że powinienem iść na rentę. Choruję na serce, w dzieciństwie przebyłem ciężkie zapalenie mięśnia sercowego. Z tego powodu mam powiększoną i niewydolną lewą komorę. Choruję też na kręgosłup i często bolą mnie pledy. Jakoś funkcjonowałem do tej pory i nie myślałem o rencie. Ale ten lekarz uzmysłowił mi, że mógłbym mieć rentę, bo mi się ona należy.

Pana duch opiekuńczy odradza to panu?

Odradza to mało powiedziane! Zabronił mi starać się o rentę! Powiedział, że mój lekarz to też pijak! A jeśli go posłucham, to sam nigdy nie skończę z nałogiem i grozi mi śmierć w nędznych okolicznościach!

Szczerze mówiąc czułam się coraz bardziej bezsilna. Nie wiedziałam, co sądzić o całej sprawie. Miałam na ten temat zbyt mało wiedzy. Jeśli głos, który prześladował mojego pacjenta, był objawem zespołu Korsakowa, należało mu doradzić lekceważyć jego polecenia. Zresztą można było oczekiwać, że wkrótce pacjent przestanie go słyszeć, wszak od dość dawna już nie pił. Z drugiej strony było mi wiadome, że zdarzają się przypadki opętania przez złego ducha, który zaczyna manipulować świadomością człowieka, zmienia jego osobowość. Tylko że w tym wypadku polecenia „ducha” nakłaniały pacjenta do dobrych czynów. Nie słyszałam, aby było możliwe jakieś opętanie przez dobrego ducha. Tu przydałaby się opinia egzorcysty. A jeśli ten „duch” jest złym duchem, który pozorował dobro, aby zmylić czujność pacjenta? Być może w kolejnych poleceniach każe panu Janowi zabić kogoś, okraść albo popełnić jakieś podobne przestępstwo? Dlaczego zabrania mu starać się o rentę? Przecież to nic złego. A może chce wymóc na nim posłuszeństwo w sprawach drobnych, aby potem zażądać jakiejś grubszej nieprawości? Tymczasem pan Kowalski oczekiwał ode mnie wyraźnej rady.

Co powinienem zrobić pani zdaniem, pani magister?

Hm… Myślę, że nie można bezkrytycznie słuchać „głosu”. Ważna jest opinia lekarza w kwestii pańskiego zdrowia. A co do samego „głosu”, może powinien pan poradzić się jakiegoś kapłana? Może to nie jest wcale duch opiekuńczy, lecz duch, który chce pana zaprowadzić na manowce?

O! To właśnie chciałem usłyszeć! Bo ja myślałem podobnie, tylko miałem wątpliwości. Cieszę się, że pani jest tego samego zdania, co ja. Tym bardziej że żona też doradza mi przejście na rentę. Nawet mając rentę, będę mógł coś niecoś dorobić do niej. W takim razie poproszę o przepustkę i pójdę do swojego lekarza.

***

Przeprowadziłam następnie rozmowę, z drugim pacjentem. To też był trudny przypadek. Mężczyzna około czterdziestoletni, mający rodzinę, żonę i dzieci, zaczął nagle odczuwać namiętność do kolegi. Nigdy wcześniej nie miał skłonności homoseksualnych. Więc obecnie przeraził się. Nie chciał tracić rodziny, tymczasem skłonność do innego mężczyzny stała się jego obsesją. Było mi trudno rozmawiać z tym człowiekiem. Przywoływał moje przykre wspomnienia biseksualnej Agnieszki.

Niemniej musiałam wziąć się w garść i zadawać pytania, nie okazując żadnych emocji. W przypadku tego pacjenta szybko doszłam do wniosku, że jedyną skuteczną metodą terapii dla niego będzie hipnoza i usunięcie z jego świadomości homoseksualnych dewiacji. Poszłam szukać doktora Berga, aby zdać mu relację. Było już grubo po czternastej. Odnalazłam go w gabinecie hipnozy. Seans odbywał się przy dźwiękach muzyki, podobnych jak poprzednim razem. Zajrzałam do środka, by zorientować się, jak daleko do jego zakończenia. Chyba to był środkowy etap. Pacjent miał zapamiętać, że nie znosi papierosów, że dostaje przy nich nudności i drapania w gardle. Doktor Berg zauważył mnie. Zwrócił się do kogoś, kto siedział w głębi gabinetu i był dla mnie niewidoczny:

Raul, dokończ seans swojego przyjaciela. Potrafisz, bo nie raz to widziałeś. Ja porozmawiam z panią Wais.

Ach, więc to Raul Berg był wewnątrz gabinetu. Całe szczęście, że miał zająć się pacjentem. Miałam nadzieję, że szybko zdam relację doktorowi Bergowi i opuszczę ten oddział. Zaczęłam opowiadać o pacjentach najszybciej, jak mogłam. Powiedziałam, jakiej rady udzieliłam panu Kowalskiemu, bo domagał się jej ode mnie. Doktor pochwalił mnie. Jego zdaniem doradziłam bardzo dobrze. Co prawda doktor nie miał wątpliwości, że słyszany przez pacjenta głos jest objawem zespołu Korsakowa, ale uznał, że zrobiłam słusznie, odradzając bezkrytyczne posłuszeństwo. Co do drugiego pacjenta, doktor też przyznał mi rację, że rzeczywiście hipnoza będzie najlepszym rozwiązaniem. Pożegnałam się i ruszyłam do wyjścia, lecz Raul dogonił mnie.

Deboro, nie uciekaj. Chciałbym z tobą porozmawiać. Dlaczego w sobotę opuściłaś nas bez słowa pożegnania? Martwiliśmy się o ciebie i szukaliśmy cię.

Niepotrzebnie. Wróciłam do domu taksówką.

Chodź, podwiozę cię do domu, porozmawiamy po drodze.

Dziękuję. Nie będę z tobą nigdzie jechać!

Deboro, chyba nie boisz się mnie?

Oczywiście, że nie! Ale jestem umówiona z dyrektorem Rainerem. Już jemu obiecałam rozmowę i spotkanie po pracy.

Ach tak?! A jeśli powiem o tym Danielowi?

Guzik mnie to obchodzi! Żegnam! Spieszę się.

Oddaliłam się najszybciej, jak mogłam. Nie spodziewałam się takiego przebiegu wypadków, że będę zmuszona skorzystać z zaproszenia Rainera, aby pozbyć się Raula. Do obydwu tych mężczyzn czułam antypatię, o ile nie nazwać tego odrazą, sama nie wiem, do którego bardziej. Miałam nadzieję, że Rainer już pojechał do domu. Odczekam ze dwadzieścia minut i pójdę na kolejny autobus. Ale tak nie było, Rainer czekał na mnie w samochodzie. Robiąc dobrą minę do złej gry, podeszłam. Wysiadł i otworzył drzwi przede mną.

Tak się cieszę, Devi, że zdecydowałaś się jednak skorzystać z mojego zaproszenia. Pozwolisz się zabrać gdzieś do lokalu?

Byłam wściekła. Pomyślałam, że wszyscy mężczyźni stanowią gatunek niższego rzędu, niezdolny do wyższych uczuć i skoro jeden z jego przedstawicieli chce mi zafundować coś smacznego, to niech to zrobi, a na moją wdzięczność i tak nie ma co liczyć. Mnie też nic nie grozi w jego towarzystwie. Po raz drugi nie zakocham się w nim na pewno. A Daniel też zapewne dowie się od Raula, że umówiłam się z innym mężczyzną. I też wyjdzie mu na dobre taka nauczka. Może zrozumie, że nie jest jedyny na tym świecie, a ja mam powodzenie. Wiem, że intencje, jakimi się kierowałam, były pokrętne i nieuczciwe, ale w końcu to ja przede wszystkim byłam ciągle oszukiwana. Czas najwyższy, abym zaczęła się bronić.

……………………………………………………………………….

Inny fragment:

Pan Kowalski wyglądał dzisiaj trochę inaczej niż zazwyczaj. Niby był spokojny i pewny siebie, lecz chwilami dało się zauważyć nieznaczne drżenie jego rąk. Ucieszył się na mój widok, jak zwykle.

I cóż u pana słychać, panie Janie?

Och, wydaje się, że wszystko jest w porządku. Mieszkam z żoną. Układa nam się dobrze. Oczywiście nie piję. Mój lekarz wypełnił mi zaświadczenie o stanie zdrowia, koniecznie w staraniach o rentę. Mam komisję za dziesięć dni. Podobno są duże szanse na przyznanie renty.

A… jak zachowuje się pana duch opiekuńczy?

Ręce pana Kowalskiego zadrżały lekko.

Opuścił mnie – powiedział ponuro.

Czy to źle?

Nie wiem. Jak zaniosłem wniosek do ZUS-u i wracałem do domu, „głos” nakrzyczał na mnie. Powiedział, że nie posłuchałem go, więc nie będzie mi więcej pomagał. Opuszcza mnie i pozostawia samemu sobie. Poczułem w głowie jakby silne tąpnięcie, jakby duch dał mi kuksańca od środka, i od tej poty nigdy go już nie usłyszałem.

Podrapałam się po głowie.

A czy to jest powód do zmartwienia? Może, na wszelki wypadek, niech pan jeszcze przez jakiś czas pozostanie w Ośrodku?

Nawet myślałem o tym. Ale moja żona niecierpliwi się. Mówi, że skoro jestem zdrowy, nie piję i nie słyszę głosów, to szkoda pieniędzy na niepotrzebne leczenie. Można byłoby te pieniądze przeznaczyć na remont domu i na uzupełnienie garderoby. Chyba ma rację, bo rzeczywiście są takie potrzeby.

W sumie nie wiedziałam, co tak naprawdę mam myśleć o tych wszystkich wydarzeniach. Odszukałam doktora Berga i zdałam mu relację. Na szczęście nie zastałam tu dzisiaj Raula.

…………………………………………………………………..

Inny fragment:

Dziś przeczytałam w gazecie tragiczną wiadomość. Nasz pacjent, pan Jan Kowalski, nie żył. Zginął w niejasnych okolicznościach. Znaleziono jego zwłoki na starym, pożydowskim cmentarzu. Podczas sekcji nie wykryto śladów działania osób trzecich. Natomiast we krwi i żołądku miał dużą ilość alkoholu. Ta wiadomość wstrząsnęła mną. Dlaczego to zrobił? Czy to był jednorazowy incydent, z tym alkoholem, czy wrócił do nałogu? Chciałam porozmawiać z jego żoną, lecz nie wpuściła mnie do domu. Miała pretensje o nieskuteczną kurację i stracone pieniądze.

 

Bez kategorii

Miłość-Sława-Dostatek; co wybrać? (Kopia z Fb)

Miłość … sława … dostatek …
*
Kobieta pobożna , zauważyła iż przed domem na ławeczce siedzą od dłuższego czasu jacyś starsi mężczyźni . Zaniepokojona wyszła przed dom i proponuje , by weszli do środka to poczęstuje herbatą , jeden z nich zapytał, czy w domu jest gospodarz , ta odrzekła , nie ma, jest w pracy , no cóż , odpowiedział starzec , nie możemy wejść do domu gdzie jest sama kobieta . Wraca mąż , a strapiona kobieta opowiada zaistniałą sytuację ; mąż na to , biegnij żono i teraz zaproś , kobieta wychodzi i zaprasza mężczyzn , a Oni się przedstawili … ja jestem Miłość , a ja Sława , ja Dostatek … i tylko jeden z nas może wejść do Twojego domu . Kobieta zatroskana wraca poradzić się męża kogo ma też zaprosić , mąż na to … no oczywiście Dostatek , nie no wiesz ja proponuję Sławę , mąż się zgadza , ale synowa z drugiego pokoju , odzywa się, ja chcę Miłość , niech Miłość zagości w naszym domu , a ponieważ szanowali synową zgodzili się … Kobieta wyszła i rzekła … zapraszamy Miłość i ku jej zdziwieniu , do domu weszła Miłość , za nią Sława i Dostatek i Miłość rzekła … tam gdzie rodzina zaprasza mnie w gościnę , otrzymuje wraz ze mną Dar sławy i Dar dostatku , taka jest MIŁOŚĆ … ❤️

 

Bez kategorii

Szokujące świadectwo Mel Gibsona/ Hollywood

Szokujące słowa Gibsona: Hollywood to ZINSTYTUCJONALIZOWANA PEDOFILIA! ZOBACZ KONIECZNIE

am14:24 2 grudnia 2017
yournewswire.com
– Studia w Hollywood są zalane krwią niewinnych dzieci. Konsumpcja krwi dziecka jest tak popularna, że w zasadzie działa ona jak oddzielna waluta – mówił Mel Gibson.

– Hollywoodzkie elity są wrogiem ludzkości, nieustannie działającym wbrew naszym najlepszym interesom  i łamiącym  każde tabu dane człowiekowi przez Boga i w tym nietykalność/świętość dzieci – mówił Gibson w Londynie podczas promocji swojej roli w filmie „Dom Taty 2”.

– To jawna tajemnica w Hollywood. Ci ludzie mają swoje własne religijne i duchowe nauki oraz własne ramy społeczne i moralne. Mają swoje ‚święte’ teksty – oni są chorzy, uwierzcie mi – i nie mogliby być bardziej przeciwni temu, za czym stoi  Ameryka – mówił aktor.

W piątek Mel Gibson zagościł w programie Graham Norton Show w BBC. Po jego słowach nt. Hollywood zapanowało niemałe poruszenie.

Gerlach na święta w Lidlu! Nie przegap kolekcji najwyższej jakości polskich artykułów kuchennych w supercenach. Dołącz do newslettera, by z wyprzedzeniem otrzymać informację o starcie promocji.
Zapisuję się!
Nie, dziękuję (pokaż inny program)

Wyjaśnił, że od dziesięciu lat tworzy poza „systemem Hollywood”. Odseparowano go ze środowiska po tym, gdy w 2006 roku umieszczony został na czarnej liście Hollywood. Wszystko przez dzielenie się swoimi opiniami nt. braży hollywoodzkiej i poglądy sprzeczne z liberalną ortodoksją. – Nie wiem  jak ci to delikatnie powiedzieć… Hollywood to ZINSTYTUCJONALIZOWANA PEDOFILIA! Oni używają dzieci i znęcają się nad nimi – mówił Gibson.

– Każdego roku przerzucają ogromną liczbę dzieci. Ich duchowe przekonania, jeśli możesz je tak nazwać, kierują ich na zbieranie  energii od tych dzieci. Ucztują na tym materiale i na tym się rozwijają. Co mam na myśli?  To NIE JEST  żadna artystyczna abstrakcja. Oni zbierają krew dzieci. Jedzą ich ciała. Wierzą, że to daje im siłę życiową. Jeśli dziecko cierpiało w ciele i w psychice przed śmiercią, to oni wierzą, że to daje im dodatkową siłę życiową – mówił dalej.

– Hollywood jest ZALANE KRWIĄ NIEWINNYCH DZIECI. Przez długi czas wszystkie odniesienia do pedofilii i kanibalizmu były symboliczne lub aluzyjne. Ale osobiście zapoznałem się z praktyką na początku lat 2000. Mogę o tym teraz porozmawiać, ponieważ ci ludzie, ci szefowie , już nie żyją – mówił dalej bez zahamowań.

– To nie jest nic nowego. Jeśli przeprowadzisz jakieś badania, zobaczysz, że jest to zjawisko metafizyczne, alchemiczne i możesz je znaleźć za kulisami we wszystkich ciemnych epokach w historii… Jest to mroczna, wielowymiarowa sztuka i praktyka OKULTYSTYCZNA , wykorzystywana przez TAJNE  stowarzyszenia, w ciągu ostatnich kilkuset lat do PROGRAMOWANIA  społecznego i KONTROLI  umysłu i podniesiona do zenitu przez Hollywood w Ameryce ,w naszej epoce – podsumował Mel Gibson.

Źródło: Facebook/Twitter/cnn

http://telewizjarepublika.pl/szokujace-slowa-gibsona-hollywood-to-zinstytucjonalizowana-pedofilia-zobacz-koniecznie,57480.html

Bez kategorii

Niepokorni-niepospolici/Oriana Fallaci

Oriana Fallaci.”Lepiej z nią nie rozmawiać”

Była żywym celem: krytykujących jej poglądy oraz tych, którym zalazła za skórę swoimi bezczelnymi pytaniami. Również dosłownie. Nie uniknęła kul ze strony meksykańskich policjantów, którzy strzelali do demonstrantów w stolicy kraju. Miała dwa oblicza: to pierwsze można porównać do obronnego psa lub walca, który jedzie i miażdży wszystko, co spotka na swojej drodze. Kiedy siadała przed rozmówcami, to było tak, jakby otwierały się piekielne wrota. Druga Fallaci – delikatna, kobieca, odpowiedzialna i wrażliwa kobieta. Niczym mała dziewczynka, gromadziła, przez całe życie, najważniejsze dla swojej historii szpargały.

Oriana FallaciOriana FallaciFoto: East News
  • Premiera spektaklu ,”Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” miała miejsce 24 listopada. Reżyserką przedstawienia jest Ewa Błaszczyk
  • Nonkonformistka. – Fallaci była niezależną kobietą z indywidualnym tokiem myślenia, ale nie była feministką – mówi w rozmowie z Onetem Ewa Błaszczyk
  • Remigiusz Grzela próbował ustalić, jak współcześnie myśli się o Fallaci we Włoszech: – Pytałem o nią włoskich dziennikarzy. Patrzyli z grymasem, ironicznym uśmiechem, rozkładali ręce. Bo miała charakter

11 lat po jej śmierci warszawski Teatr Studio, po raz pierwszy w Polsce, pokazał spektakl oparty na motywach życia dziennikarki. W roli tytułowej Ewa Błaszczyk. Autorem sztuki oraz książki o Fallaci i Teresie Torańskiej ,”Podwójne życie reporterki” jest Remigiusz Grzela.

Od 1950 roku pracowała jako dziennikarka. To zajęcie całkowicie zdeterminowało jej życie. Nigdy, choć podejmowała próby, nie udało jej go ustabilizować. Pewien rodzaj ładu i wynikającego z tego spokoju, przyszedł dopiero na sam koniec życia. Kiedy była już bardzo chora. Wiedząc, że w każdej chwili może po prostu odejść, ustaliła to, w jaki sposób ma wyglądać jej pożegnanie i pogrzeb. Zaplanowała wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Napisała scenariusz swojego zniknięcia. „Wskazała suknię, w jakiej miano ją pochować, na piersiach miała być spięta broszką z okresu napoleońskiego, którą często zakładała na wywiady z politykami (…). Co najważniejsze, ciągle powtarzała, że chce umrzeć we Florencji, w pokoju z oknem, z którego widać kopułę Brunelleschiego i dzwonnicę Giotta” – pisze jej biografka, Cristina De Stefano. Stało się jednak inaczej. Zmarła w klinice św. Klary, ale we Florencji, jak chciała. Swoim rodzinnym mieście. W kwietniu 2006 roku. Miała 77 lat. Ona, w obecności której życie straciło tak wielu ludzi: na froncie, podczas manifestacji, sama bała się tego ostatecznego momentu. I tym właśnie wyznaniem wielu zaskoczyła. Fallaci napisała: „Ja nigdy nie rozumiałam śmierci. I nie rozumiałam tych, którzy mówili, że śmierć to coś normalnego, że śmierć jest logiczna, wszystko się kończy, więc ja też się kończę. Zawsze uważałam, że śmierć jest niesprawiedliwa, śmierć jest nielogiczna i nie powinniśmy umierać, z tej prostej przyczyny, że się nie urodziliśmy”.

Kiedy umarła, we włoskich stacjach radiowych przerwano nadawanie audycji i poinformowano o tym, że Fallaci odeszła. Telewizja rozpoczęła archiwalnych programów z jej udziałem. Pogrzeb dziennikarki, w rodzinnej Florencji, miał ściśle prywatny charakter.

Ocieranie się o tę cienką granicę, jaka przebiega pomiędzy życiem a śmiercią, towarzyszyło jej od najmłodszych lat. A to z powodu ojca, zawodowego stolarza, który bardzo często trafiał do więzienia. Był antyfaszystą i aktywnie działał w ruchu oporu. Natomiast po wybuchu II wojny światowej angażował się w zwalczanie hitleryzmu. Kilkuletnia, przyszła dziennikarka, nie tylko była świadkiem tego, co robił, ale osobiście mu pomagała. Zachowała w sobie m.in. takie wspomnienia z tamtego czasu: „Chowałam granaty w główkach sałaty i prowadziłam ku wolności, jadąc na małym rowerku, żołnierzy alianckich przebranych za kolejarzy”.

Fallaci nie zapomni również widoku ojca, poddawanego ciężkim torturom. Udało mu się przeżyć, ale był tak zmasakrowany, że kiedy poszła do więzienia z mamą, nie poznała go w pierwszej chwili. Chłonęła ten brutalny, zarezerwowany dla mężczyzn, wtedy o wiele bardziej niż obecnie, świat wojny i związanego z nią okrucieństwa. To ją ukształtowało. Nadało charakter nie tylko osobisty, ale i ten zawodowy. Styl Fallaci, przez lata, również dzięki temu, urósł do ikonicznych wymiarów.

Inteligentna, bystra, wygadana i oczytana myśli o studiowaniu medycyny. Nawet rozpoczyna studia. Już jako doświadczona dziennikarka opisze związane z tym emocje: „Tak bardzo fascynowały mnie nieograniczone horyzonty, jakie otwierały się przede mną, gdy nauczyłam się biologii, fizjologii czy patologii, że bez problemu znosiłam trud wkuwania nazw kości czy wstręt przy krojeniu zwłok na lekcjach anatomii”. Dorosła, zestawi to z obrazami, które towarzyszyły jej w codziennej pracy dziennikarki i reporterki: „A przecież to było nic w porównaniu z widokiem martwych ciał, kawałków ludzkiego mięsa i krwi, ze smrodem, jaki musiał znosić korespondent wojenny”.

Rodziców Fallaci nie było stać na opłacenie studiów, dzięki inicjatywie wujka, dziennikarza, Bruno Fallaciego, trafia na staż do florenckiej gazety „Il Mattino”. Pierwszy tekst przyszłej ikony światowego dziennikarstwa dotyczył… znajdującego się nad rzeką Arno lokalu z dansingiem. Napisała go ręcznie, na kartce w linie. Kiedy przyniosła go do redakcji, usłyszała: „Co to jest!? Nie potrafisz nawet pisać na maszynie”. Tekst musiała przepisać. Zajęło to Fallaci dziewięć godzin.

Foto: East News

Dziewczynka, której bali się na świecie

Ze względu na płeć była deprecjonowana w swoim zawodzie. Wtedy zarezerwowanym dla mężczyzn. Koledzy z kolejnych redakcji z ironią patrzyli na to, jak stawia pierwsze kroki. Tym bardziej że zaczynała pracę, kiedy we Włoszech, u sterów, byli bardzo konserwatywni politycy Chrześcijańskiej Demokracji. Ona, ambitna i pracowita, szybko jednak pokazała, że potrafi pisać, redagować, ma talent obserwacji oraz posiada wrażliwość reportera. „Pracowałam także w niedziele, bo w ten sposób mogłam zarobić dodatkowo prawie tysiąc lirów” – wspominała. Zawodowym Aniołem Stróżem dla Oriany był nadal jej stryj, który doceniał to, co udało jej się tak szybko osiągnąć. Uważał, że pisze ona jak mężczyzna. „(…) Za bardzo nie wiedziałam, co chce przez to powiedzieć (bo co to właściwie znaczy: pisać jak mężczyzna?)” – wspominała, kiedy była już sławna.

Do końca jednak wytykano jej płeć. Raziło ją to. Przyznała, że było jej przykro. Pewnego roku przyznano Fallaci kolejną nagrodę. Nie mogła jej osobiście odebrać, bo była w Bangladeszu, w którym toczyła się wojna. Poprosiła redakcyjnego kolegę, aby to on wystąpił w jej imieniu. „Kiedy podniósł się z krzesła, z głębi sali dobiegł kobiecy głos: Mówiłam, że Fallaci to mężczyzna” – wspomnienie dziennikarki przytacza Cristina De Stefano w jej biografii.

– Myślimy o niej w kategoriach: buldożer, rottweiler, poruszamy się po łatkach… Kto i jaką komu doczepi – mówi Ewa Błaszczyk. – Natomiast to, co robimy tutaj, na scenie, jest bardzo intymne. Staramy się odkryć taką Fallaci, jakiej nie znamy – dodaje aktorka.

W czasie rozmowy pokazuje mi zdjęcia z albumu o reporterce. Nad jednym zatrzymuje się na dłużej: – Popatrz. Co na nim widać?… Bucik nienarodzonego dziecka, jaki dostała od rodziców. Ją z ukochanym Alekosem – szczęśliwą oraz uśmiechniętą. Jej mamę, która robi na drutach – wylicza. – Jest i zdjęcie z warkoczykami oraz pociski, które z niej wyjęto po tym, jak została postrzelona w Meksyku. Jakieś piórka. Naiwne, nawet nieco dziewczyńskie, ale coś zupełne przeciwnego do tego, jak o niej zazwyczaj myślimy – dodaje Błaszczyk.

Aktorka „zachorowała” na Fallaci kilka lat temu. Wpłynęło na to wiele czynników. – Poszukiwałam czegoś, co mogłabym zrobić na scenie. Czegoś, co mnie naprawdę zafascynuje i zainteresuje. Dużo rozmawialiśmy o tym z Remigiuszem. Przez ostatnie dwa lata przeczytałam chyba wszystko, co ukazało się na temat życia i pracy tej dziennikarki – kontynuuje Błaszczyk.

W miarę odkrywania tego, jaka była Fallaci, aktorka zaczęła zauważać, jak bardzo wiele elementów jest pomijanych w opowieściach, które zazwyczaj do nas trafiają. – Kiedy zaczęłam zgłębiać historię Oriany, zobaczyłam, ile barw w sobie miała, ile kolorów mieściła. Jak bardzo wyprzedzała swoją epokę – dodaje. – Była krucha i delikatna, o czym bardzo mało, zawsze, mówiło się w jej kontekście.

Aktorka dostrzega pewien paradoks w jej postępowaniu. – Fallaci była niezależną kobietą, z indywidualnym tokiem myślenia, ale nie była feministką. I to mnie bardzo ciekawi, bo jest mi bliskie. Tym bardziej że dzisiaj lubimy kategoryzować: to jest takie, tamo siakie. Owszem, porządkujemy w ten sposób rzeczywistość, jednak bardzo powierzchownie. A powierzchowność mnie nie interesuje – mówi.

Z jeszcze jednego powodu to postać bliska aktorce. – Bo ona ponosi konsekwencje swoich działań. Ma w sobie wewnętrzną sprawiedliwość. Nieraz potrafiła powiedzieć samej sobie, że tu zachowała się nie porządku.

Rozmawiając, spoglądamy na różne zdjęcia dziennikarki. Zatrzymujemy się przy kolejnym. Fotografia z 1963 roku. Widzimy na niej Paula Newmana. Ma wtedy 38 lat. Jest w najlepszym momencie swojej kariery. Obok, przy magnetofonie, siedzi Oriana Fallaci. Widać, że jest „zrobiona”, pomimo że to czarno-białe zdjęcie. Ma podkreślone usta, upięte włosy, odkryte ramiona i sukienkę z dekoltem. Newman dolewa sobie whisky. Prawdopodobnie… Obok dziennikarki również stoi szklanka. Pytam aktorkę, czy sądzi, że oni…? – Oczywiście, że flirtowała. Widać wyraźnie, jak bardzo interesuje ich coś jeszcze poza samym wywiadem. Sama Fallaci tak definiowała rozmowę: „Wywiad jest dla mnie romansem. Walką. Stosunkiem płciowym”.

Jej biografowie uważają, że lubiła kreować sytuacje, w których się znajdywała. Szczególnie te, w których panowało napięcie i wszystko mogło się zdarzyć. Kiedy zaczęła pisać korespondencje z frontów, rozpoczęła całkiem nowy rozdział swojej działalności prasowej. Przyszła popularności i nagrody. Była w Wietnamie, Laosie, Kambodży, na Bliskim Wschodzie, śledziła konflikt indyjsko-pakistański w 1971 roku, wojnę w Libanie w latach osiemdziesiątych, wojnę w Zatoce Perskiej w 1991 roku.

Jej reportaże są nasycone, przejmujące. Rejestruje emocje. W tym własne, nie tylko bohaterów. Pojawiały się zarzuty, że częściowo ubarwiała czy wręcz wyobrażała sobie pewne rzeczy, w których faktycznie nie brała udziału. Tak miało być m.in. Wietnamie. Według jednego z amerykańskich dziennikarzy Fallaci nie była obecna podczas pewnej bitwy. Poszła tam, jak on uważa, dopiero po ustaniu walk. Natomiast w jej relacji można przeczytać opis starć armii USA z wietnamskimi żołnierzami.

Wątpliwości pojawiają się również w przypadku jej postrzelenia w Meksyku. Sama uważała, że została raniona podczas krwawej pacyfikacji studenckich demonstracji w 1968. Uznano ją – ponoć – za zabitą i wrzucono do kostnicy razem z setkami trupów. Powiedziała jakiś czas po tamtych wydarzeniach: „Wydawało mi się, że koło mnie jest całe morze zwłok”. Mogło być i tak, że ktoś zasłonił ją swoim ciałem, a sam przyjął pocisk.

Z początkującej stażystki wyrosła na profesjonalistkę. Zaczęła przygotowywać rozmowy z najważniejszymi osobistościami na świecie. Wybierała tych, od których aktualnie zależały losy świata. Po kolei ich „dopadała”. Tak, jak gdyby chciała zdążyć, mieć wszystkich na swojej liście. Za wywiady z władcami, premierami, przywódcami oraz politykami została uhonorowana najbardziej prestiżową nagrodą w dziennikarskim świecie – otrzymała doktorat honoris causa Uniwersytetu Columbia. Rozmawiała m.in. z Arafatem, szachem Iranu, Indirą Gandhi, Goldą Meir, Willym Brandtem, Chomeinim, Kadafim. Ta lista jest o wiele dłuższa. W Polsce popularna także za sprawą wywiadów z Lechem Wałęsą i Mieczysławem Rakowskim. Odmówił jej kardynał Stefan Wyszyński. Rakowski wspominał, że była niezwykle dobrze przygotowana. Wiedziała o nim wszystko i w czasie wywiadu to ona była liderem.

Przywódca „Solidarności”, którego wywiad z Fallaci przywołał w swoim filmie „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzej Wajda, także pamięta to, co powiedziała do niego dziennikarka. „Słuchaj, Wałęsa, to ja tu jestem od zadawania pytań” – miała go uciszyć. Kilkanaście lat później, w udzielonym „Polityce” wywiadzie Fallaci przyznała, że podczas wywiadu z Lechem Wałęsą zawiódł ją jej instynkt. – Wałęsa nie podobał mi się jako człowiek, ale stałam – podobnie jak wielu innych – wobec ogromnego dylematu: albo przysłużyć się Rosjanom i napisać, że Wałęsa nie jest ok., albo pomóc walce o odzyskanie demokracji i napisać, że Wałęsa jest w porządku. Wybrałam to drugie wyjście i nie miałam racji – powiedziała. To wtedy nazwała szefa „Solidarności” niewiarygodnie próżnym, potwornym ignorantem.

Remigiusz Grzela, autor książki poświęconej Orianie Fallaci i Teresie Torańskiej oraz sztuki z Ewą Błaszczyk dodaje: – Fallaci przerażała oczywiście ostrością swoich osądów, komentarzy, tym, jak potrafiła być bezlitosna dla swoich rozmówców, chyba że ich pokochała, albo zobaczyła w nich jakiś fragment siebie. Przełomowe w jej pracy były dwa spotkania.

– Tak było z greckim rewolucjonistą Aleksandrosem Panagoulisem, z którym się związała czy Goldą Meir, w której widziała własną matkę – dodaje Grzela. – I taki wizerunek bezkompromisowej, bezlitosnej dziennikarki u nas pokutuje. Ale tak naprawdę jej wywiady znamy od niedawna, wyszły w Polsce po raz pierwszy kilka lat temu. Znana była u nas raczej jako ikona, legenda dziennikarstwa. Znaliśmy jej „List do nienarodzonego dziecka”, jej dziś już trącącą myszką powieść „Penelopa na wojnie” (chociaż nowy przekład na pewno dałbym tej książce nowe życie), dość mozaikową powieść „Inszallah”, nie do końca udaną, jakby chciała w nią włożyć całe swoje doświadczenie i swoją wiedzę o ekstremizmie i wojnach. No i trylogię napisaną po 11 września. „Wściekłość i duma” wywołała jedną z największych debat na świecie, chyba żaden tekst później tak nie rozpalił głów. „Siła rozumu” i ‚Wywiad z sobą samą” nie miały już takiej ciężkości, ale miały jej gniew, jej wściekłość. Być może to spowodowało, że jest w Polsce postrzegana jako ekscentryczka, najdelikatniej to ujmując, a wariatka najostrzej – mówi.

Wspomniany przez autora książki i sztuki Aleksandros Panagoulios był tym, który całkowicie odmienił jej życie. Na zawsze. I sprawił, że na wiele lat pozostała w izolacji. Niczym mniszka zamknięta w klasztorze – jak sama siebie czasem nazywała. Bardzo chciała przeprowadzić wywiad ze stojącym na czele Greckiego Ruchu Oporu człowiekiem. W historii Grecji pozostał on bohaterem i symbolem walki o wolności już na zawsze. Kiedy zginął w wypadku samochodowym, na pogrzeb przybyło ponad milion Greków. Był 1973 rok, kiedy się poznali.

„Znalazłam w nim jakby sumę cech tych osób, które spotkałam, jeżdżąc po całym świecie, a które oddały swoje życie dla jakiegoś ideału – powiedziała Fallaci.

Był 10 lat starszy. Dziennikarka miała 44 lata. Dla niej przeprowadził się do Florencji. Zaszła w ciążę, ale straciła dziecko. Nie po raz pierwszy, bo matką miała zostać już wiosną 1958 roku. Wtedy zakochana w Alfredo Pieronim, dziennikarzu, który pracował w Londynie. Wiedząc, że ten nie chce mieć z nią dziecka, rozważała aborcję, której musiała dokonać jednak poza granicami Włoch. Autorka biografii Fallaci, Cristina De Stefano, pisze, że nie wiadomo do końca, jak ostatecznie zdecydowała, ale straciła przyszłe dziecko i doczekała się poważnych powikłań, których konsekwencją były dwie operacje. „Lekarze nie ukrywali, że w przyszłości może mieć problemy z urodzeniem dziecka” – pisze De Stefano.

Pokłosiem poronienia w czasie związku z Panagouliosem była słynna książka ,”List do nienarodzonego dziecka”. Ukazała się w 1975 roku. Od tamtej pory dziennikarka była sama. „Ja nie wierzę w rodzinę. Rodzina to kłamstwo wymyślone przez tych, co stworzyli świat, tak by lepiej kontrolować ludzi i lepiej wykorzystywać ich podległość grupom i legendom (…). Rodzina nie jest niczym innym, jak rzecznikiem systemu, który nie pozwala ci na nieposłuszeństwo, nie ma w niej żadnej świętości. Są jedynie grupy mężczyzn, kobiet i dzieci zmuszonych do noszenia tego samego nazwiska i do mieszkania pod tym samym dachem, często nie znosząc się, nienawidząc – napisała w tej publikacji.

Coś się zmienia

– Łatwo jest sobie „tę” Fallaci przywłaszczyć – i robią to chętnie przedstawiciele każdej politycznej strony, nie tylko zresztą w Polsce. Kiedy, pracując nad swoją książką, rozmawiałem z kolegami, a wśród nich byli też znani reporterzy, słyszałem to powracające echo: wściekła baba, wariatka, nienawidziła świata, ekstremistka. Kiedy wchodziliśmy na poziom argumentów, było im gorzej utrzymać ten osąd. Wiele książek i tekstów Fallaci wciąż jest w Polsce nieznanych, a nawet wydane u nas niedawno jej „Korzenie nienawiści”, zbiór tekstów, jakie pisała o islamie przez… 40 lat życia, nie wywołał żadnej dyskusji, ani nie był znany kolegom dziennikarzom – mówi Remigiusz Grzela.

Przez wiele lat Fallaci była znana najbardziej przez pryzmat legendy. I pewien stereotyp. Autor „Podwójnego życia reporterki” sam był zdumiony, kiedy podczas pracy nad swoją książką dotarł do bardzo wielu, nieznanych powszechnie w Polsce materiałów.

– Teraz kiedy miałem możliwość spojrzeć na dorobek Fallaci, okazał się on imponujący. Niby to wiedziałem, ale co innego wiedzieć, a co innego prześledzić jej teksty. Okazała się dziennikarką wszechstronną, która ma niebywałą zdolność opowiadania epoki, z jej lękami, marzeniami, z jej terrorem i drogą do wolności. Od początku lat 60. pisała, dość ironicznie o show-biznesie, o Ameryce blichtru, o Hollywood. Z jakimi emocjami musiały być czytane jej teksty w czasach bez internetu. Relacjonowała dokonania astronautów i lądowanie na Księżycu – mówi. – Relacjonowała wojny w Wietnamie i Kambodży. Była dziennikarką śledczą, opisała alternatywną wersję zabójstwa reżysera Piera Paola Pasoliniego, objechała kulę ziemską, aby opisać los kobiet, napisała o tym znakomitą książkę „Bezużyteczna płeć” (dotąd w Polsce nie wyszła), robiła wywiady z dyktatorami, wodzami, rewolucjonistami. I przez czterdzieści lat opisywała islam. To, co napisała po 11 września, było już jakimś efektem jej doświadczenia, jej myślenia o ekstremizmie. Dlatego w swojej książce opowiadam i ją, i epokę, jaką opisała. Bo opisała ją jak nikt inny. Za to ją podziwiam – dodaje Remigiusz Grzela, który zaznacza równocześnie, że pisząc o niej, chciał, aby jego historia zawierała także nowe wątki z życia Fallaci. – Mam poczucie, że są. Cristina De Stefano, jej biografka, opowiedziała portret kobiety. Taki podtytuł miała jej książka. Ja też go po swojemu opowiadałem. Skupiam się oczywiście nad pewnymi wybranymi wątkami z jej życia, ale takimi, które coś o niej mówią prawdziwego. I to, co jest m.in. nowe w tej książce, zawiera się na pewno w opowieści o jej odchodzeniu w samotności, o jej umieraniu w otoczeniu, właściwie, obcych ludzi. Z rodziny towarzyszył Fallaci tylko siostrzeniec Edoardo Perazzi. Rozmawiałem z ludźmi, którzy w ostatnich tygodniach trzymali ją za rękę, poprawiali poduszkę, karmili. To przejmująca opowieść o tej wielkiej dziennikarce, która, jak mówiła mi jej asystentka, Daniela Di Pace, zawsze była divą, ale umierała samotnie – relacjonuje Remigiusz Grzela.

Spróbowaliśmy zastanowić, jak dzisiaj, te dwie wybitne dziennikarki, bohaterki jego książki – gdyby oczywiście nadal żyły i pracowały – odnalazłyby się we współczesnej kulturze skrótu i zupełnie innego patrzenia na to, czym jest dziennikarstwo.

– Rynek mediów, zwłaszcza dzisiaj, jest chaotyczny. Ale przecież to, jakim jestem dziennikarzem, zależy ode mnie. Zauważ, że spora grupa młodych dziennikarzy, która nie miała szansy pracować nad większymi tekstami w prasie, zaczęła od razu, pracując na reporterskimi książkami – zastanawia się Grzela, odnosząc to do początków pracy Ryszarda Kapuścińskiego. – Pisał niektóre swoje książki w odcinkach, publikując je w prasie. Dzisiaj już nikt nie ma takich przywilejów. Co nie znaczy, że nie ma solidnych, szukających prawdy i szerokiego kontekstu dziennikarzy – dodaje. – Teresa Torańska i Oriana Fallaci, pod koniec życia miały również problemy z publikowaniem swoich tekstów, musiały zmienić redakcje. Ale gdyby żyły, pisałyby nadal. Pisałyby książki. A prasa drukowana się ocknie kiedyś. Albo zacznie tworzyć wysoką jakość w internecie. Tak jak internetowe kanały telewizyjne – twierdzi autor „Podwójnego życia reporterki”.

A jak dzisiaj myśli się we Włoszech o Fallaci? – Tamtejsza prawica mówi, że była zbyt lewicowa, a lewica, że zbyt prawicowa. Pokutuje chyba ta sama, co u nas etykietka. Owszem, Fallaci jest wznawiana, powstał fabularny serial o jej życiu, a jej wydawca Rizzoli publikuje zbiory jej reportaży i innych tekstów, których nie zebrała za życia w książki – mówi Grzela. Wierzy on, że to, co pisała, jak myślała, będzie przeżywać swój powtórny renesans: – Jestem pewny, że zostanie odkryta i na nowo doceniona. Znowu wrócę do tego słowa „legenda” czy „ikona”. Almodovar też nie jest specjalnie kochany w Hiszpanii. Fallaci całe życie wdawała się w jakieś spory i to się ciągnie. A po 11 września zupełnie podzieliła Włochy, a zwłaszcza włoskie elity. Jednym wytykała, że dadzą się zabić za polityczną poprawność, innym, że tworzą jakieś polityczne i społeczne mafie. Włosi chyba nie wiedzą, co dokładnie o niej myśleć. Czy czuć dumę, złość, czy milczeć. Dopiero niedawno zaczęto nazywać jakieś place jej imieniem, w Mediolanie, we Florencji… Coś się zmienia – dodaje.

Fallaci uchodziła za kontrowersyjną. Ale i taka chciała być. Nie przebierała w słowach. Poglądy wyrażała jasno. Była uważanym obserwatorem i analitykiem tego, co robią europejskie elity. Szczególnie pod kątem stanowiska, jakie zajmują wobec islamistów.

Poświęciła temu sporo ze swoich esejów, wywiadów i tekstów. Fallaci utrzymywała też, że bierność i pasywność, jaką wykazywać miały europejskie elity wobec islamskiego ekstremizmu jest podobna do tej, jaką wykazywały wobec zbrodni niemieckich nazistów.

Organizacje antyrasistowskie nie pozostawiły na niej po tym suchej nitki. Była regularnie oskarżana o podsycanie wzajemnej nienawiści.

Jej książki porównywano do „Mein Kampf”. Z drugiej strony dostawała setki, tysiące listów poparcia czy uznania od czytelników, przeróżnych organizacji oraz uniwersytetów. Było ich tak wiele, że Fallaci przestała w pewnym momencie otwierać przesyłki. Biografka Fallaci przywołuje rozmowę z amerykańskim dziennikarzem, w której miała powiedzieć, że kiedyś poprosiła nawet swoją przyjaciółkę o to, aby ta czytała korespondencję za nią. Znajoma dziennikarki szybko się jednak poddała. Dostawała listy od dzieci ze szkół, nastolatków, którzy prosili ją o adresy do jej rozmówców, młodych mężczyzn, którzy bali się walczyć na wojnie. Wśród listów był nawet taki, w którym pewna kobieta sugerowała dziennikarce klinikę, gdzie pomogą jej donosić ciążę i szczęśliwie urodzić dziecko.

Jak pisze De Stefano, czasami odpowiadała. W sytuacji, kiedy jakiś list szczególnie ją poruszył. Tak było w przypadku korespondencji, która przyszła z Danii. Jedna z par dała swojej córce na imię Oriana. Fallaci napisała do swojej malutkiej imienniczki wiadomość: „Życzę ci, Oriano, żebyś miała dobre życie. Życie pełne, uczciwe, pożyteczne i odważne. I na ile to możliwe, szczęśliwe. Nigdy się nie obawiaj przeszkód ani cierpienia”.

 Marzenia

Ostatni rok życia poświęciła na pisanie powieści „Kapelusz pełen czereśni”. Ukazała się ona już po śmierci dziennikarki. Opisała tam historię swojej rodziny, dogłębnie analizując jej pochodzenie. Jak pisze De Stefano, nie wychodziła już wtedy z domu, tylko wieczorami kontaktowała się z przyjaciółmi, dzwoniąc do nich. Niezależnie od szerokości geograficznej, w której żyli.

Jednym z bliskich dziennikarce był Rino Fisichella, ówczesny rektor Papieskiego Uniwersytetu Laterańskiego. Ten duchowny stanął w 2005 roku w jej obronie. Była tym tak zdumiona, że odpowiedziała na to Fisichellemu. Wyniszczona chorobą napisała: „Jestem. Półślepa, chuda jak patyk, ale jestem” – takie słowa skierowała do arcybiskupa. W innym liście zwierzyła się mu, kiedy byli już przyjaciółmi, ze swoich bardzo trudnych okresów. „To prawda, że mam takie momenty lodowatej depresji. Zwłaszcza nocą, kiedy zamiast spać, zastanawiam się, co mogłam zrobić, ale nie zrobiłam, na co zasługiwałam i czego nie dostałam”.

Dzięki jego wstawiennictwu Fallaci spotkała się z papieżem Benedyktem XVI. Powiedziała o nim, że jest „facetem z jajami”, bo jako jedyny w Watykanie zdecydowanie opowiedział się przeciwko pedofilii wśród księży w Stanach Zjednoczonych. „Przywodzi mi na myśl dobroduszną i łagodną babcię, która jednak w razie potrzeby potrafi wymierzyć wnuczkowi policzek” – przywołuje słowa Fallaci jej biografka. Na spotkanie z papieżem przyleciała z Nowego Jorku, w którym mieszkała. Dopiero w ostatniej chwili rozniosła jej wiadomość o tym, że sławna ateistka, spotka się z Ratzingerem.

Miała jeszcze wiele zawodowych marzeń. Niektórych nie mogła już zrealizować. Tak, jak chociażby wywiadu z Janem Pawłem II, który nie zgodził się na rozmowę z dziennikarką.

– Chciała rozmawiać z Fidelem Castro, prosiła nawet o pomoc Mieczysława Rakowskiego. Chciała rozmawiać z generałem Jaruzelskim. Miał dość instynktu, by takiego wywiadu jej nie dać. Pisała do Rakowskiego z żalem, że zupełnie bez sensu Jaruzelski dał wywiad Barbarze Walters, przecież wielkiej amerykańskiej dziennikarce telewizyjnej, a nie jej – mówi Remigiusz Grzela. Autor, przy okazji pracy nad książką o Fallaci i Torańskiej, dotarł do bardzo interesującej wiadomości. „Mąż Teresy, mówił mi, że kiedy Fallaci ogłosiła, że choruje na raka, Teresa chciała do niej napisać, nawiązać z nią kontakt. Ale tego nie zrobiła. Na pewno jednak nie chodziło o wywiad – dodaje. Teresa Torańska zmarła w 2013 roku, Oriana Fallaci w 2006. Obie walczyły z nowotworem.

– Sama nie lubiła wywiadów – mówi o włoskiej dziennikarce Grzela. – Dawała je niechętnie, tylko, kiedy miała do załatwienia jakąś sprawę albo musiała promować swoją nową książkę – dodaje. Jeśli sam miałby szansę z nią porozmawiać, to bałby się jej? I co zapytałby Fallaci?

– Odpowiadając całkiem serio, to bałbym się Fallaci. Przynajmniej teraz, po tym, co wiem od osób jej bliskich. Patrzyła ci w oczy i natychmiast wychwytywała słaby punkt, i uderzała w niego. To różniło Fallaci i Torańską. Bo Torańska też ten punkt widziała, ale chciała się dowiedzieć, a nie strzelać do ciebie z armaty. Więc nie wiem, czy byłbym w stanie wydusić z siebie słowo – mówi. – Gdybym jednak miał odwagę, zapytałbym ją, w jakim stopniu sama kreowała, mitologizowała tę Orianę Fallaci, którą znamy. Ale to byłoby zarazem ostatnie pytanie. Bo najbardziej nie znosiła tych, którzy uważali, że zakłada maski, że tworzy mity. Wyrzuciłaby mnie. Lepiej nie rozmawiać z Orianą Fallaci – dodaje Grzela.

Przy powstawaniu tekstu korzystałem z: Cristina De Stefano „Oriana Fallaci. Portret kobiety” oraz Miłada Jędrysik, „Wściekła” (Wysokie Obcasy).

http://ksiazki.onet.pl/oriana-fallaci-lepiej-z-nia-nie-rozmawiac/mqmn7s

 

Bez kategorii

Wszystko co najważniejsze/(kopia wykładu Kard Saraha)

Zagubiona Europa

Kard. Robert SARAH

Gwinejski biskup rzymskokatolicki, kardynał, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Autor książek „Moc milczenia” i „Bóg albo nic”.

Duchowy kryzys Europy spowodował kryzys antropologiczny, z którego Europa może się już nie podnieść – twierdzi kard. Robert SARAH

Już od ponad wieku Europa przeżywa największy w swojej historii kryzys cywilizacyjny. Kryzys ten, choć nie jest zjawiskiem nowym, nie przestaje się pogłębiać. Nietzche już w roku 1880 zauważył znaki będące zapowiedzią kryzysu: „Bóg umarł. Zabiliśmy Go”. Z dużą przenikliwością przewidział, że to wydarzenie duchowe, metafizyczne i moralne będzie tragiczne w skutkach.

Znikanie Boga…

Rzeczywiście, znikanie Boga z życia i z myśli Europejczyków doprowadziło do „wojny bogów” (Max Weber, „Naukowiec i polityk”, konferencje wygłoszone w latach 1917-19), czyli do nieprzezwyciężonej sprzeczności między systemami wartości a ideologiami, a więc do tego, co zostało nazwane dwiema wojnami światowymi i zimną wojną. Europa doświadczona owym kryzysem nihilistycznym, kryzysem polegającym na lenistwie duchowym, wywołała wstrząs na całym świecie.

Początkowo mogło się wydawać, że Europa zdoła pokonać swoje dawne demony i że po upadku imperium sowieckiego wkroczy w erę trwałego pokoju, stając się wzorem demokracji, pomyślności i tolerancji, źródłem nadziei dla licznych ludów. Cóż miałoby być podstawą takiego odrodzenia? Na zakończenie długiej dyskusji, na początku roku 2000, w momencie poszerzenia się o kraje Europy Środkowej i Wschodniej, Unia Europejska postanowiła nie uznać chrześcijańskich korzeni ludów europejskich, cywilizacji europejskiej.

Zdecydowała się więc oprzeć swoje instytucjonalne przedsięwzięcie na abstrakcjach, w tym wypadku na wartościach formalnych: na prawach człowieka, wolności i równości jednostek, wolnym rynku dóbr i osób.

Lecz był to wielki i poważny błąd – jak stwierdził kard. Joseph Ratzinger: nie chcieć uznać, że „prawa ludzkie i godność ludzka bezwarunkowo muszą być przedstawiane jako wartości nadrzędne w stosunku do każdego prawa państwowego. Te prawa ludzkie nie są dziełem prawodawcy i nie nadaje się ich obywatelom, lecz istnieją jako prawa własne, których prawodawca zawsze powinien przestrzegać: przede wszystkim powinien je przyjmować jako wartości pochodzące z porządku wyższego. Ten niepowtarzalny charakter godności ludzkiej, nadrzędny wobec każdego działania politycznego i każdej decyzji politycznej, ostatecznie odnosi się do Stwórcy. Jedynie Bóg może ustanawiać wartości, które stanowią o istocie człowieka i które pozostają nienaruszalne. Wartości, którymi nikt nie może manipulować, stanowią bezwzględną gwarancję naszej wolności i wielkości człowieka; wiara chrześcijańska widzi w tym tajemnicę Stwórcy i człowieka stworzonego na obraz Stwórcy, zgodnie z wolą Bożą. Dziś prawie nikt bezpośrednio nie zaprzeczy nadrzędnego charakteru godności ludzkiej i podstawowych praw ludzkich wobec każdej decyzji politycznej, gdyż koszmary nazizmu i jego teorii rasistowskiej wciąż jeszcze zbyt wyraźnie tkwią w naszej pamięci” (kard. Joseph Ratzinger, „Europa, jej podwaliny dziś i jutro”).

Unia Europejska przypuszczała, że zanegowanie jej chrześcijańskiego źródła umożliwi wprowadzenie nowego humanizmu jako rękojmi stabilności i pokoju.

W jaki sposób przezwyciężyć „wojnę bogów”, w jaki sposób uniknąć rozłamów wewnątrz społeczeństw i między społeczeństwami coraz bardziej wielokulturowymi? Unia Europejska odpowiedziała: budując panteon myślowy, zdolny przyjąć tę różnorodność wierzeń i wartości uznanych za równoważne.

W imię tolerancji niektórzy postanowili więc pominąć prawdę, gdyż uznali, że poszukiwanie prawdy może rodzić konflikty i wojny. Od tamtej pory prawda historyczna o pochodzeniu cywilizacji europejskiej i prawda o humanizmie, którego kolebką stała się Europa, zostały odrzucone.

Niektórzy, chcąc usprawiedliwić to odrzucenie, odpowiadali twierdząco na następujące pytanie: Czy chcąc zwrócić się ku przyszłości i pójść naprzód, nie należałoby odciąć się od przeszłości, pełnej gwałtu, agresji, nienawiści? Od jakiej przeszłości należałoby się jednak odciąć? Czy naprawdę można się oczyścić z własnej przeszłości, nie czerpiąc z własnej duszy kryterium pozwalającego nazwać wszelkie rodzaje zła i bólu, by w ten sposób pojednać się ze sobą i z innymi?

Teraz ja z kolei zadaję pytanie: Czy Europa może się odciąć od dramatów XX wieku, w których równocześnie odegrała rolę winowajcy i ofiary, jeśli nie rozpozna ich głęboko ukrytych przyczyn? I w jaki sposób ma je rozpoznać, skoro uparcie trwa w swojej amnezji?

Kościół Chrystusa, Odkupiciela człowieka, ma duże doświadczenie zła. Potrafi rozróżnić, skąd zło pochodzi i co stanowi nieodzowny warunek podjęcia walki przeciw złu. Umie nazwać pokusy, gdyż jest Oblubienicą Tego, „który zna serce człowieka”. Pierwotnym źródłem wszelkiego zła jest dobrowolne odcięcie się od Boga. Europa została zbudowana na wierze w Chrystusa, a dziś trwa w stanie „milczącej apostazji”.

Chciałbym tu zacytować fragment adhortacji św. Jana Pawła II skierowany do Europy, słowa jakże wciąż ważne: „Europo, która jesteś na początku trzeciego tysiąclecia: «Bądź na powrót sobą! Bądź samą sobą! Odkryj na nowo swe źródła. Ożyw swoje korzenie». W ciągu wieków otrzymałaś skarb wiary chrześcijańskiej. Fundamentem twego życia społecznego czyni on zasady Ewangelii i ślady tego widoczne są w sztuce, literaturze, myśli i kulturze twoich narodów. Jednak dziedzictwo to nie należy wyłącznie do przeszłości; jest ono programem na przyszłość, który należy przekazać nadchodzącym pokoleniom, gdyż jest źródłem życia ludzi i narodów, którzy wspólnie będą kształtowali kontynent europejski” („Ecclesia in Europa”).

Czy można się więc dziwić, że Europa naprawdę nie wie, kim jest? Nie zdając sobie sprawy, skąd pochodzi, nie wie również, dokąd zmierza ani czego chce. Nie utożsamiając się ze swoim pochodzeniem, nie może wydać dobrego owocu. Staje się więc niebezpieczeństwem dla samej siebie, bo czyż można się troszczyć o siebie, nie znając siebie? W jaki sposób się bronić, skoro nie wiadomo, czego należy bronić?

A Europa, ognisko uniwersalności, staje się także niebezpieczeństwem dla innych ludów, gdyż siłą rzeczy zaraża innych rozpaczą, która ją prześladuje, nihilizmem, który ją zżera, i głębokim kryzysem antropologicznym, który ją niszczy.

Misja Polski w zdezorientowanej Europie

Na czym w takiej sytuacji polega dziś misja Polski wobec Europy? Wasz kraj świętował 1050. rocznicę swojego chrztu. Do obchodów tysiąclecia przygotowało 9 lat modlitwy, której życzył sobie polski Episkopat z kard. Wyszyńskim na czele. Skuteczność tej wielkiej nowenny sięgnęła poza granice waszego kraju. Oczywiście, mam na myśli wybór kard. Karola Wojtyły na Stolicę św. Piotra, a także potężny ruch Solidarność, zrzeszający przede wszystkim robotników, lecz właściwie cały naród, ruch, który wstrząsnął podstawami bloku sowieckiego i przez to zmienił oblicze świata.

Na początku swojej ostatniej opublikowanej książki „Pamięć i tożsamość” św. Jan Paweł II nazwał specyficznie nowoczesną formę zła „ideologią zła”. Tajemnica nieprawości wyraziła się w historii ludzkiej na bardzo wiele sposobów. Korzeniem zła w jego nowoczesnej postaci jest owo skupienie umysłu na wytwarzaniu swoich własnych produktów – idei. Umysł ludzki staje się swoim własnym idolem, gdyż odcina się od rzeczywistości, a więc od jej przyczyny, od samego Boga.

Ów prometejski plan co do nowego człowieka wcielił się w dwie wielkie ideologie totalitarne, które w sposób szczególny dotknęły naród polski w jego ciele i duszy – nazizm i komunizm. Te dwie ideologie zła stały się przyczyną bardzo wielu cierpień fizycznych, moralnych, psychicznych i duchowych. Ponieważ sam człowiek zaczął być traktowany jak narzędzie, poszczególny byt przestał się liczyć; liczyły się jedynie „rozśpiewane jutro” albo przyszłość, która stawała się straszliwym bóstwem, rozporządzającym losami wszystkich i wszystkiego.

Obie te ideologie opierały się na diabelskim kłamstwie, twierdząc, że niosą ludziom zbawienie, że nareszcie rozwiążą ludzką tajemnicę we wszystkich jej możliwych wymiarach. Te doczesne mesjanizmy spustoszyły Europę i świat, mobilizując energię, wiarę i nadzieję milionów ludzkich istnień, spragnionych absolutu. Pod pozorem tworzenia nowego człowieka stosowały jedynie bezwzględną, samowolną siłę. Najpodlejszy cynizm przywdział szatę szczytnych, jakoby humanistycznych ideałów. Dzięki Bogu, ideologie te zniknęły z ziemi europejskiej. Europa zamknęła tę kartę swojej historii, nawet jeśli w dalszym ciągu jest głęboko zraniona jako miejsce, w którym zrodziły się obie te ideologie.

Nowa zakamuflowana ideologia

Św. Jan Paweł II w swojej książce „Pamięć i tożsamość” każe nam się zastanowić, czy przypadkiem nie stoimy ponownie w obliczu innej ideologii zła, subtelniejszej, mniej widocznej, gdyż bardziej podszywającej się pod skłonności istoty ludzkiej zranionej grzechem pierworodnym (chciwość, pycha, rozwiązłość itd.). Trudniejszej do nazwania, gdyż kształtującej powietrze, którym oddychamy, a także nasze mentalności i schematy myślowe, nasze przyzwyczajenia życiowe i kryteria dokonywanych wyborów…

Ideologia ta jest nie mniej prometejska niż dwie poprzednie. Jej motorem są upojenie wywołane przekraczaniem wszelkich granic na rzecz boga pieniądza oraz wola systematycznego niszczenia świadomości moralnej. Ona również pragnie zbudować nowego człowieka i z tego tytułu jest nie mniej totalitarna niż jej poprzedniczki. Jej bożyszczem jest nie państwo totalne, lecz jednostka totalna, pozbawiona wszelkiego zakorzenienia w naturalnych wspólnotach, takich jak rodzina i naród. W imię postępu technicznego i ekonomicznego jednostka ta staje się koczownikiem podporządkowanym falowaniom świata rządzonego przez imperatyw upowszechnionej zmienności i szalone pragnienie zerwania z ludzkim losem i z właściwymi mu ograniczeniami, na rzecz coraz większej rozkoszy. Tak więc „płynne życie”, o którym mówił Zygmunt Bauman, polski socjolog żydowskiego pochodzenia, wciąż jest skutkiem nieprzerwanego wiru ekscytacji i uzależnień, z jak największą korzyścią dla firm wielonarodowych.

Europa, udręczona sześćdziesięcioma latami masakr, nie nawiązała do humanizmu, którego przecież była kolebką. W jaki zresztą sposób miałaby się doń odwołać, skoro odcięła się od tego, co zrodziło ten humanizm, od wiary w Chrystusa, Słowo wcielone, przyjmujące na siebie całą naszą ludzką naturę?

Duchowy kryzys Europy siłą rzeczy spowodował kryzys antropologiczny, z którego Europa może się już nie podnieść.

Systematyczne niszczenie rodziny propaguje się w imię wartości demokratycznych, których pierwotny sens został wypaczony. Pod pozorem walki z dyskryminacją pragnie się zatrzeć różnice płci w małżeństwie i wspierać wzorce rodzinne, w myśl których miłość małżeńska i przekazywanie życia stają się elementami możliwymi do rozdzielenia.

W tym wypadku także możemy się oprzeć na przenikliwej analizie i zbawiennych ostrzeżeniach Benedykta XVI, przypominającego nam, że „tożsamość europejska wyraża się w małżeństwie i w rodzinie i że Europa nie byłaby Europą, gdyby rodzina, ta podstawowa komórka organizmu społecznego, znikła i została całkowicie przekształcona”. Niestety, wszyscy jesteśmy dziś świadkami gwałtownej agresji wobec małżeństwa i rodziny, zagrożonych zniszczeniem. „Na zasadzie silnego przeciwieństwa – dodał Benedykt XVI – obecnie to osoby homoseksualne paradoksalnie domagają się, by ich wspólne życie zostało uznane prawnie, by je mniej lub bardziej upodobnić do małżeństwa. Skłonność ta odcina nas od całej moralnej historii ludzkości, w której, mimo różnorodnych prawnych form matrymonialnych, małżeństwo, zgodnie ze swoją istotą, zawsze było jednak uważane za szczególną łączność mężczyzny i kobiety, otwartą na dzieci, a więc w ten sposób tworzącą rodzinę. Nie chodzi tu więc o dyskryminację, chodzi o świadomość tego, czym jest osoba ludzka jako mężczyzna i kobieta i w jaki sposób ich wspólne życie może uzyskać formę prawną. Jeśli z jednej strony ich wspólne życie będzie się coraz bardziej odcinało od form prawnych i jeśli ponadto charakter związku osób homoseksualnych coraz częściej będzie uważany za taki sam jak charakter małżeństwa, wówczas zaniknie obraz istoty ludzkiej, czego konsekwencje mogą być nad wyraz poważne” (kard. Joseph Ratzinger, op. cit.).

W imię konstruktywizmu opartego na prawdziwej nienawiści wobec natury ludzkiej zamierza się doprowadzić do zniszczenia męskości i kobiecości, aby w ten sposób promować w całym świecie niezróżnicowanie płci.

Na rządy rozwijających się krajów Afryki, Azji i Oceanii wywiera się skandaliczną presję przez szantaż, zmuszając je do współpracy z tą zabójczą ideologią. Kiedy życie ludzkie postrzega się jako materiał dany po to, by nim zarządzać, wówczas transhumanizm staje się celem mobilizującym zasoby medycyny, nauki i techniki. Człowiek, ponieważ utracił daną mu przez Boga łaskę uczestniczenia w Jego własnym życiu, stara się własnymi siłami ponownie zaspokoić swoje pragnienie absolutu, szczęścia i nieśmiertelności. Obecny konstruktywizm i charakteryzująca go zawziętość niszczenia są jednoznacznymi oznakami „dramatu humanizmu ateistycznego”, gdyż on zawsze ostatecznie musi zanegować sam siebie. Tak się stało w przypadku nazizmu i komunizmu.

Obecna apostazja musi wywierać wpływ na sposób, w jaki europejski człowiek postrzega sam siebie. Humanizm również może się stać ideologią zła. Albo raczej tego rodzaju ideologia może chcieć zaistnieć jako rozwinięcie/przerośnięcie humanizmu chrześcijańskiego, lecz w gruncie rzeczy jest wyłącznie jego perwersyjną karykaturą. Św. Jan Paweł II, który doświadczył nazizmu i komunizmu, nie bał się wykazać analogii między tymi totalitaryzmami i wywrotowym charakterem zbaczającej ze swojego toru „liberalnej demokracji” czy indywidualizmu „praw człowieka”, głoszonego w różnych deklaracjach.

Prawdziwy humanizm europejski zyskał swój twórczy wymiar dzięki Ewangelii. Wiara w Boga-Człowieka pozwoliła mu przyjąć całą prawdę, całe piękno i dobro zawarte w dziedzictwie greckiej i łacińskiej starożytności. Narody europejskie stały się sobą, przyjmując chrzest.

Szczególnie wyraża się to w przypadku Polski. Jak powiedział św. Jan Paweł II, „wydarzenie to miało decydujące znaczenie dla narodzin narodu i dla kształtowania się jego tożsamości chrześcijańskiej. (…) Jako naród Polska wyszła ze swojej prehistorii i zaczęła istnieć w historii”. Różne plemiona słowiańskie, czyli Polanie, Wiślanie, Ślężanie, Pomorzanie, Mazowszanie, wspólnie przyjmując wiarę katolicką, ostatecznie stworzyły jeden organizm narodowy. Dusza Polski jest więc chrześcijańska lub wcale jej nie ma. Pośród najokrutniejszych prześladowań, pozbawiona wszelkiej suwerenności politycznej, Polska pozostała sobą, pogłębiając swoją wiarę, zachowując pamięć swojego chrztu i mając głęboką świadomość obowiązków i praw nadanych jej przez tę wiarę.

Wiara chrześcijańska nie tylko dała narodom twórczy wymiar, lecz także dała im cywilizację, to znaczy stworzyła zespół narodów mających to samo pochodzenie: „Rozprzestrzenianie się wiary na kontynencie sprzyjało kształtowaniu się różnych ludów europejskich, zaszczepiając im kultury o różnych cechach, jednak powiązane ze sobą dziedzictwem wspólnych wartości, tych wartości, które były zakorzenione w Ewangelii. Tak więc pluralizm kultur narodowych rozwinął się w oparciu o wartości wyznawane na całym kontynencie” („Pamięć i tożsamość”).

Polska, ponieważ umiała bohatersko stawić opór dawnym ideologiom zła, ma zasoby potrzebne, by stawić czoło nowym wyzwaniom antropologicznym i moralnym. Dusza Polski ma siłę wewnętrzną, potrzebną, by oprzeć się nowym zwodniczym sygnałom mesjańskiego konstruktywizmu. Zdoła to uczynić pod jednym warunkiem: że dochowa wierności obietnicom swojego chrztu. Raz jeszcze zacytujmy słowa znakomitego syna polskiego narodu, który w tym samym mieście, gdzie się dziś znajdujemy, w roku 1979 zachęcał was do zachowania wierności Chrystusowi głoszonemu przez Kościół, pomimo komunistycznej tyranii. W ten sposób wskazał na misję, którą wyznaczył Polsce w odniesieniu do innych ludów Europy. O czym miała ona świadczyć, w porę i nie w porę, wobec potęg tego świata?

Wołanie Jana Pawła II

„Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.

I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia.

Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła. Otóż tego, co naród polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa. (…) Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa” (homilia Jana Pawła II wygłoszona na placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 r.).

Postawa wobec uchodźców

Tak więc Polska wskazuje drogę, nie chcąc automatycznie przyjmować pewnych rozporządzeń, wydawanych w ramach liberalnej globalizacji, zgodnych z logiką napływu migracyjnego, którą różne instancje chciałyby dziś narzucić. Wasz kraj zaznał komunistycznego internacjonalizmu, pogardzającego suwerennością i kulturą ludów w imię ograniczającego je ekonomizmu. Każdy emigrant jest oczywiście istotą ludzką godną poszanowania w swoich prawach, lecz praw ludzkich nigdy nie można oddzielać od związanych z nimi obowiązków. Czy można więc negować naturalne prawo określonego ludu do rozróżniania między uchodźcą politycznym i religijnym z jednej strony, który – chcąc ratować życie – ucieka z rodzinnej ziemi, a emigrantem ekonomicznym, chcącym ostatecznie się gdzieś osiedlić, nie uznając jednak przyjmującej go kultury za swoją?

Emigrant, szczególnie jeśli wywodzi się z innej kultury i religii i jeśli uczestniczy w szeroko zakrojonym ruchu populacyjnym, nie jest absolutem relatywizującym prawo naturalne i wspólne dobro ludów. Każdy człowiek ma przede wszystkim prawo do życia w swoim kraju. Papież Franciszek z mocą przypomniał, że państwa europejskie często ponoszą częściową odpowiedzialność za destabilizację krajów stających się ośrodkami emigracyjnymi.

Problemu uchodźców nie da się rozwiązać u podstaw, przyjmując wszystkich pragnących osiedlić się w Europie. Ideologia indywidualizmu liberalnego popiera krzyżowanie ras, by tym bardziej wyrównywać naturalne granice ojczyzny i kultury i tworzyć świat postnarodowy i jednowymiarowy, którego jedynymi wymiarami byłyby produkcja i konsumpcja.

Powtarzam z pełnym przekonaniem: nam chodzi o współpracę we wspomaganiu integralnego rozwoju ludów dotkniętych wojną, korupcją i niesprawiedliwością globalizacji. Nie o to chodzi, by sprzyjać wykorzenianiu jednostek i ubożeniu ludów.

Niektórzy chętnie cytują fragmenty słowa Bożego, chcąc, by przysłużyły się one powszechnej zmienności i wielokulturowości. Z łatwością szafuje się obowiązkiem gościnności wobec obcokrajowca w podróży, by w ten sposób uprawomocnić ostateczne przyjęcie emigrantów.

Kościół szanuje naturalne mediacje, które Stwórca uznał w swojej mądrości. Geniusz chrześcijański stał się wcieleniem Boga w ludzkim świecie nie po to, by świat zniszczyć, lecz by przyjąć na siebie odpowiedzialność za świat i wynieść go do chwały jego Bożego przeznaczenia. Św. Ireneusz z Lyonu mawiał: „Deus homo factus est ut homo fieret Deus” – Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się Bogiem.

Pomimo naszych rzeczywistych ograniczeń mamy pozwolić, aby Bóg odcisnął w każdym z nas swoje Oblicze i aby każda ludzka twarz jaśniała światłem Bożym. Do tego zostaliśmy powołani, Absolut nie niszczy naturalnych granic, lecz je szanuje, gdyż są dobre i potrzebne człowiekowi. To tylko fałszywe mesjanizmy; usiłując naśladować Boże Objawienie i promując nowego człowieka, odrzucają naturalne granice składające się na świat ludzki.

Polska, wierna obietnicom swojego chrztu, Polska, która rozświetliła XX wiek obecnością świętych takich jak siostra Faustyna, o. Maksymilian Kolbe, Jan Paweł II, powinna promować humanizm chrystocentryczny.

Powinna świadczyć o tym, że sercem narodu jest jego kultura i że duszą kultury jest wiara w Boga. Polska powinna być strażnikiem, ostrzegającym Europę przed niebezpieczeństwem jej „milczącej apostazji”.

Kard. Robert Sarah

Wykład wygłoszony 22 października 2017 r. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie podczas I Międzynarodowego Kongresu Ruchu „Europa Christi”, który w dniach 19-23 października 2017 r. odbywał się w Częstochowie, Łodzi i Warszawie. Tekst publikuje w nr 47/2017 Tygodnik Katolicki “Niedziela” [LINK].